sobota, 20 sierpnia 2016

3. Wilk
Stał w centrum jaskini otoczony sztuką przodków. Księżyc obezwładnił jego ciało, a Wódz poczuł obecność Starszych. Przeczytaj, przeczytaj - mówiły w jego głowie. Wódz posłuchał i przeczytał wyryty w skale napis pradawnego języka, którego wcześniej nie znał. Duchu Przodka, oto jestem, by służyć - wyszeptał. Jego głos odbijał się echem, a duchy zaczęły wędrować wokół jego ciała. Jaskinia zaczęła się trząść, a Wódz upadł na ziemię, przepełniony energią umarłych. Zaczął krzyczeć z radości, kiedy jego kości zaczęły się łamać. Po chwili nie było już wodza. Nie było też trzęsienia skał. Stare, porzucone na ziemi szaty nadal świeciły pod Księżycem, a przy malowidłach przodków pojawił się pierwszy odcisk wilczej łapy.
Samantha zamknęła książkę zdezorientowana. Co to miało być? O to tyle krzyku? Cała opowieść brzmiała jak straszna historia, którą opowiada się dzieciom przy ognisku, albo jak jedna z wielu legend Indian. Sam nie mogła zaprzeczyć, czuła niepokój i gęsią skórkę czytając ją, ale o to chyba właśnie chodzi w takich historiach. Z resztą w każdą książkę wciągała się i przeżywała emocje. Teraz było jednak inaczej, choć z całych sił próbowała zaprzeczyć.
Jeśli wierzyć książce, jaskinia powinna znajdować się przy rzece Shitike Creek, zaraz obok Kanionu Wolfrod. Samantha od razu wszystko sprawdziła w internecie, żeby dowiedzieć się na ile realistyczna jest ta opowieść. Znalazła mniej więcej miejsce, ale nie mogła znaleźć żadnej wzmianki o jaskini. Nic. Jakby nie istniała. Niemożliwe, że jest tam rozwidlenie drogi, a nikt podczas budowy nie znalazł tam jaskini, czy chociaż podczas zwiedzania i oglądania kanionu.
Sam przyłapała się na analizowaniu książki, choć powtarzała sobie, że to nadal jest tylko książka. Coś jednak kazało jej dowiedzieć się o jaskini więcej. Z opisu wynika, że były tam malowidła, to jasne - naskalne rysunki pradawnych Indian. Sam spojrzała jeszcze raz i na okładkę książki i wzdrygnęła się.
To głupie, powiedziała sama do siebie. Gdyby taka jaskinia istniała, na pewno byłaby pod ochroną, o czym znalazłaby informację, albo kolejnym turystycznym muzeum, o czym już na pewno by coś znalazła. 
Zrezygnowana wpakowała książkę do torby i postanowiła udać się tego dnia do bibliotekarki. Potrzebowała wyjaśnień. Jeżeli żaden biały nie mógł przeczytać tej książki to znaczy, że nie może znaleźć jaskini. Jeśli mają ją czytać Indianie, to znaczy, że muszą ją znaleźć i rozwikłać zagadkę. Ona postrzegana była jako Indianka, lecz potrzebowała pomocy i więcej informacji.
Samantha poczuła nutkę adrenaliny. Choć rozsądek mówił, że to tylko zabawa i zabicie czasu, to coś w głębi serca mówiło jej, że to coś oznacza, coś większego. 
Spojrzała na zegarek, było już po trzeciej w nocy. Zdjęła z siebie ubranie, nałożyła koszulkę i nastawiła budzik. Muszę się dowiedzieć co miałaś na myśli, powiedziała sama do siebie wspominając rozmowę ze starszą Indianką, po czym zamknęła oczy i od razu usnęła.

Rano obudził ją zapach smażonego bekonu. Uśmiechnęła się pod nosem i szybko wstała z łóżka. Prawie wbiegła do kuchni, czując burczenie w brzuchu.
- Mark Thunder w kuchni, cuda się zdarzają.
Rozbawiona patrzyła na ojca, który w fartuchu przygotowywał śniadanie. Mężczyzna zmroził ją wzrokiem, a Sam usiadła przy stole.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Jedli wspólnie, zawsze robili to w ciszy, lecz dziś ojciec Sam nie przestawał mówić. Z podekscytowaniem opowiadał o integracji z nauczycielami i o tym jak wspaniali to są ludzie, a także jak ciepło go przyjęli. Sam patrzyła na niego i nie dowierzała. Mark w końcu się uśmiechał, ekscytował, wydawał się nareszcie szczęśliwy. Obserwując jego zachowanie Samantha zaczęła myśleć, że może w końcu odrzucił całe cierpienie i zacznie życie od nowa. Możliwe, że po wyprowadzce Sam znajdzie sobie nową kobietę? Chciałaby tego dla niego, mama zapewne też. Nie mógł przecież przez resztę swoich dni być osamotnionym wdowcem. To nie byłoby życie, tylko wegetacja. 
- A tobie jak się podobało wczoraj? - zapytał nagle, jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na córkę.
- W porządku. Naprawdę - nie rozgadywała się, bo miała ochotę porozmawiać o czymś zupełnie innym. - Właściwie to mam do ciebie pytanie. Wiesz coś o duchach w wierzeniach Indian z Warm Springs? Albo o jakiś najważniejszych wodzach? 
Mark zachłysnął się herbatą i spojrzał na córkę zszokowany. Samantha zazwyczaj nie chciała słuchać o jego pasji i w ogóle o niczym co było związane z Indianami. Nigdy ją to nie interesowało, ba, wręcz tego nienawidziła. To było bardzo pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza, że może w końcu powiedzieć coś na ten temat otwarcie, a córka w końcu będzie chciała słuchać, a nawet się tym interesować. 
- Cóż.. Pamiętasz jak mówiłem kiedyś o masakrze pod Wounded Knee?
- Coś wspominałeś.
- To była bitwa Indian i armii Stanów Zjednoczonych. 29 grudnia, 1890. Tak ją nazywali Amerykanie, ale to było po prostu ludobójstwo. Stany chciały zaprowadzić przez nią spokój w rezerwatach, uspokoić swoich ludzi, ale przede wszystkim niepokoili się szerzącą nową religią - Tańca Ducha i bali się, że Indianie zorganizują powstanie. Tę nową religię zapoczątkował Wovoka z plemienia Pajutów. 
- Większość z Warm Springs jest z tego plemienia. 
- Owszem - skarcił ją wzrokiem za przerywanie. - Wovoka miał wizję, co było początkiem nowej religii: mieszanką ideologii i taneczną obrzędowością Pajutów. Nowa religia obiecywała wyznawcom zagładę białych ludzi, powrót wytępionych stad bizonów i ponowne połączenie rodzin, czyli zniesienie rezerwatów. Stany były przerażone, uznawały to za buntownicze, pogańskie tańce wojenne i zakazały tego obrzędu, a tych, co je łamali od razu aresztować. Indianie wierzyli, że tańcząc w kółku i śpiewając zapadają w trans, w którym opuszczają swoje ciało i odwiedzają świat duchów, czyli swoich przodków. W tych czasach niestety niewiele plemion praktykuje Taniec Ducha.
Mark wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Sam jednak nie była usatysfakcjonowana. Nie było w tej historii nic, co przypominałoby opowieść z jej książki.
- A znasz jakąś opowieść o wodzu i wilku? 
Ojciec spojrzał na córkę, potem na talerz i westchnął. Wstał i poszedł do swojego pokoju. Wrócił trzymając jakąś książkę w ręku. Poprzewracał kilka kartek po czym położył przed twarzą Sam i wskazał odpowiedni akapit. Poprawił krawat i usiadł z powrotem do jedzenia. Dziewczyna od razu przeczytała tekst.
Był pewien Wódz, który posiadał dwie bardzo złe i rozpustne żony. Chcąc znaleźć w nich dobre cechy, postanowił udać się z nimi na pustkowie. Rozbił swój namiot na szczycie góry. Jego pomysł nie przynosił dobrych rezultatów. Pewnego dnia kobiety postanowiły zabić męża i powrócić do wioski, by dalej oddawać się rozpuście. Wykopały więc dół pod bizonią czaszką, na której zwykł siadać Wódz i przykryły go gałęziami. Gdy Indianin powrócił z polowania, posiliwszy się usiadł na swoim miejscu i zapadł się w dół. Żony zwinęły namiot i wróciły do głównego obozu, mówiąc, że ich mąż zginął. On tymczasem żywy nie mógł wydostać się z jamy. Przez prerię szedł wilk i gdy ujrzał mężczyznę, zawył z litości nad jego sytuacją, a jego głos przywołał inne wilki. Zwierzęta postanowiły wydobyć ofiarę by uczynić go swoim bratem i by mógł żyć wśród nich. Stary wilk uzdrowił nieszczęśnika, lecz w tajemniczy sposób nadał jego głowie i rękom wilczy wygląd, resztę ciała pozostawiając w ludzkim kształcie. Wilkołak został potem przypadkiem rozpoznany przez dawnych współplemieńców, wtedy opowiedział im o zbrodni swych żon. Spotkała je należna kara.
Samantha zamknęła książkę i przeczytała tytuł. "Zwierzęta w wierzeniach i legendach Indian".
- Jest tu więcej o wilkach? 
Ojciec pokręcił głową.
- Tylko o Wendigo, ale to z plemienia Algonkinów. Więcej jest o szakalach i kojotach. Mogę spytać skąd to nagłe zainteresowanie?
- Usłyszałam wczoraj fragment historii i z ciekawości chciałam dowiedzieć się więcej - skłamała. 
Na tym rozmowa się skończyła. Mark wrzucił naczynia do zlewu, zabrał swoją teczkę i wyszedł na kolejne spotkanie z dyrektorem. Sam siedziała sama i nadal nie wiedziała co myśleć. Gdyby istniała legenda o Duchu-Wilku z Warm Springs jej ojciec na pewno by ją znał, powiedziałby. On jednak opowiadał rzeczy, które nijak miały się do jej sprawy. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Wzięła prysznic i ubrała się. Chciała już wyjąć lokówkę, lecz zrezygnowała. Nie uciekaj przed tym kim naprawdę jesteś. Słowa bibliotekarki dudniły jej w głowie. Szybko zabrała torbę i chciała wyjść, kiedy nagle zadzwonił telefon. Gdy zobaczyła, że to Chris, odrzuciła połączenie. Nie mogła z nim teraz rozmawiać. Musiała jak najszybciej iść do biblioteki i dowiedzieć się co jest grane. Jak wszystkiego się dowie, wtedy do niego zadzwoni.
Szła jak zwykle opustoszałymi ulicami. Z daleka widziała już bibliotekę, obok której było wielkie zbiegowisko. Samantha przestraszyła się, bo coś jej podpowiadało, że stało się coś złego. Gdy była coraz bliżej całego zamieszania zauważyła dwa radiowozy i jedną karetkę. Mały trawnik przed budynkiem odseparowany był policyjną taśmą, a przez Sam przeszły dreszcze. Kiedy przepchnęła się przez gapiów, zobaczyła jak policjanci pchają na noszach czarny worek, a w nich zwłoki. Dziewczynie od razu zaczęły lecieć po policzkach łzy. Co tu się wydarzyło? Odwróciła się na pięcie i wyszła z tłumu. Stanęła po drugiej stronie ulicy po czym usiadła na krawężniku i schowała twarz w dłoniach.
Z nerwów łzy zaczęły coraz mocniej spływać po jej twarzy, a w głowie słyszała mały głos podświadomości mówiący jej, że to jej wina. Jej i tej przeklętej książki. Z drugiej strony kobieta miała już swoje lata, może po prostu dopadła ją starość? Ale gdyby tak było, policja nie angażowałaby się aż tak w sprawdzanie miejsca i zadawaniu pytań zebranym ludziom. Coś złego i tajemniczego dzieje się w tym mieście, a Samantha za wszelką cenę chciała wiedzieć co. Nawet nie tyle co chciała, co musiała.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że na uboczu stoi Sonya, która przygląda się całej sytuacji. Była zdenerwowana, obgryzała nerwowo paznokcie a w jej oczach kłębiły się łzy. Samantha niewiele myśląc szybko wstała i podeszła do znajomej, która nie zwracała na nią uwagi. Kiedy Sam dotknęła lekko jej ramienia, ta od razu odskoczyła przestraszona.
- Sonya, wszystko w porządku?
Dziewczyna pokręciła głową i znowu zaczęła patrzeć na karetkę powstrzymując się od płaczu. Była przerażona i załamana. 
- To był ktoś bliski? 
Sonya jednak nie odpowiadała na nic. Jak zahipnotyzowana patrzyła w jeden punkt i nic do niej nie docierało. Albo nie chciała, żeby docierało. Samantha kompletnie nie wiedziała co robić. Czy ma ją przytulić, czy odejść i zostawić w spokoju? Nie chciała się narzucać, ale też nie mogła jej zostawić samej. Stanęła więc obok i nic nie mówiła. 
- Powinnaś trzymać się od nas z daleka - wybąkała przez płacz Sonya.
Sam spojrzała na nią zdziwiona, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Sonya, ale.. co ja zrobiłam? 
- Tu nie chodzi o ciebie tylko o nas. A książkę spal, tak będzie najlepiej - wycedziła nadal na nią nie patrząc.
Samantha chciała zapaść się pod ziemię. Była w rozterce, właściwie to czuła się jakby śniła. Niby coś się dzieje, jednak wszystko jest dziwne, skomplikowane, pełne tajemnic. Nie pamięta początku i końca, bo co ona właściwie zrobiła? Nic. Albo zrobiła, lecz sama tego nie pamięta. Słowa Sonyi bardzo ją zabolały. Była osobą z którą bardzo szybko złapała kontakt i która wydawała się naprawdę sympatyczną i wesołą dziewczyną. A przede wszystkim była prawdopodobnie bardziej wartościowa od połowy dziewczyn w tym mieście.
Sam chciała zadać tyle pytań, ale oczy Indianki przepełnione były smutnymi łzami, a sama ledwo łapała oddech. Wyglądała strasznie, na sam widok można było zacząć płakać. Jej ciało drżało, ręce skrzyżowane na klatce piersiowej pokryte były gęsią skórką, a jedna lekko ugięta noga, nerwowo tupała o ziemię. Łzy samowolnie spływały po twarzy i ramionach, a dziewczyna nawet ich nie ścierała. Wpatrywała się w bibliotekę i całe zbiegowisko praktycznie nie mrugając. Z całych sił próbowała nie patrzeć na Samanthę. Teraz, kiedy była przepełniona żalem i goryczą, nie była w stanie zamienić z nikim słowa. 
W pewnej chwili do dziewczyn podbiegł zakapturzony chłopak. Miał na sobie za duże dresowe spodnie i również dresową bluzę. Ze spuszczoną głową złapał Sonyę za ramię.
- Znaleźli Shane'a, nic mu nie jest. Chodź szybko! - Sam rozpoznała głos Noah.
Chłopak ciągnął Indiankę w swoją stronę, lecz ta stała w bezruchu.
- Noah co się dzieje? Coś się stało z Shanem?
Noah spojrzał na Samanthę jakby dopiero teraz ją zauważył. Pokręcił tylko głową, każąc jej się na razie nie odzywać. Jego wzrok jednak sugerował, że jeszcze jej wszystko wyjaśni. Taką miała nadzieję Sam.
- Shane cię potrzebuje, słyszysz?!
Dopiero na te słowa Sonya zareagowała. Nawet nie spojrzała na Sam, tylko odwróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem. Noah posłał Sam blady uśmiech i ruszył za Indianką. 
Thunder została sama, wciąż nie mogąc pojąć tego, co dzieje się w tym mieście. Co dzieje się wokół niej. Teraz nie interesowała ją powiązanie z tą głupią książką i bibliotekarką. Do kolekcji dziwnych zdarzeń wymagających odpowiedzi doszła sytuacja sprzed chwili. Właśnie zmarła stara Indianka, bibliotekarka, za to Noah jak poparzony przybiegł, żeby powiedzieć Sonyi, że Shane'owi nic nie jest, że go znaleźli. To jemu także coś groziło? Śmierć Indianki nie była wynikiem starości? Ale co tu robił Shane i skąd ktokolwiek wiedział, że coś mu jest, skoro musieli go szukać? Może chciał schwytać zabójcę i za nim pobiegł? To były tylko hipotezy, które nie miały żadnego pokrycia, z resztą jak większość niewyjaśnionych dotąd sytuacji. 
Samantha jeszcze raz spojrzała na radiowozy i całe zbiegowisko. Przypomniała sobie pewien moment z dzieciństwa, które i tak ledwie pamiętała. Stała wtedy w oknie, patrząc na ganek. To było jeszcze w Liverpoolu, w ich pięknym, dwupiętrowym domku. Obserwowała ojca, do którego właśnie przyjechała policja. Mark wydawał się bardzo zdziwiony, ale stał i spokojnie czekał, aż policjanci wyjdą z radiowozu. Ich min Samantha nie zapomni nigdy. Grobowe, spuszczona twarze, nerwowo bawili się rękoma. Stanęli przed ojcem i zaczęli coś mówić od razu trzymając jego ramię. Nie minęła minuta, a Mark Thunder upadł na trawnik. Wyrywał trawę wraz z ziemią garściami. Płakał, wrzeszczał, uderzał pięściami. Policjanci obrywali płatami trawnika, lecz stali w bezruchu. Sam natomiast obserwowała ojca i zaczęła się go bać. Jej kochany, spokojny, zawsze uśmiechnięty i opanowany tata zaczął zachowywać się jak opętany. W pewnym momencie nie miał już siły na wierzganie się. Uklęknął i wrzasnął ostatni raz patrząc w niebo. Wtedy wzrok przeniósł na małą Sam stojącą w oknie; tym samym oknie w którym wcześniej stawała jego żona, żeby przywitać wracającego z pracy męża. Oczy miał czerwone i pełne łez i widząc przerażenie swojej córki uśmiechnął się do niej ostatkiem sił.
Sam wzdrygnęła się na to wspomnienie. To było jedno z najgorszych jej przeżyć, które zapewne zostanie w jej głowie już do końca życia. Odwróciła się na pięcie i chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. Gdy była już niedaleko Tracie Street, usłyszała za sobą nadjeżdżający samochód. Odruchowo zeszła na pobocze, kiedy auto zahamowało z piskiem opon. Sam momentalnie spojrzała za siebie i zobaczyła Ethana wysiadającego z samochodu. Zniesmaczona chłopakiem od razu przyśpieszyła i usłyszała za sobą jego kroki.
- Co ty wyprawiasz?! Myślisz, że kim ty jesteś?! - wrzasnął.
Samantha przystanęła, odwróciła się i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Masz jakiś problem? 
Ethan podszedł do niej tak blisko, że prawie stykali się nosami.
- Tak, ty jesteś moim problemem. Coś ty sobie w ogóle myślała?! 
- Słucham? Nie mam pojęcia o co ci chodzi!
- Po co tu przyjechałaś? Nikt już nie stanie się jednym z nas, zrozumiałaś?! 
Sam nie mogła pojąć o co mu chodzi. Co ona takiego zrobiła? Dostała jedną, głupią książkę od bibliotekarki i nagle zaczęto ją traktować jakby była.. nawet nie potrafiła tego nazwać. 
Z nerw, jak zwykle, zaczęły lecieć jej łzy. Twarz Ethana widząc zdezorientowanie i płacz Samanthy od razu złagodniała, ale nie całkowicie. 
- Nie wiem, co tu się dzieje, szczerze mówiąc mam to głęboko w dupie. Nie przyjechałam tu z własnej woli, a już na pewno nie po to, żeby należeć do grupy z takim bezczelnym dupkiem jak ty i z ludźmi, którzy boją się jakieś głupiej książki, którą dostałam przez pieprzony przypadek! - Sam zaczęła krzyczeć i wyjęła z torby Ducha z Warm Springs i rzuciła nią w tors chłopaka. - Masz, weź ją i dajcie mi wszyscy święty spokój, bo ja nic nie zrobiłam! Leczcie się!
Zaczęła płakać na dobre, po czym odwróciła się i szybko pobiegła w stronę domu. Tego było już za wiele. Nie płakała bo była smutna, płakała bo była wściekła, tak niestety reagowała na zdenerwowanie. Była przygotowana na odrzucenie, na życie jako outsider, ale nie spodziewała się czegoś takiego. Ludzie tutaj są popieprzeni, pomyślała. Byli świrami, przewrażliwionymi na punkcie zwykłej książki. Opowiastki. Nikt już nie stanie się jednym z nas, no i bardzo dobrze. Mogła zostać przy swoim pierwotnym postrzeganiu samej siebie. Nie była Indianką, nie chciała nią być. Oddała książkę Indianinowi, obiecała sobie, że będzie trzymać się od nich z daleka i od tej całej głupiej powieści. To było chore, nienormalne. Myślała, że znalazła normalnych, sympatycznych ludzi, a okazali się przewrażliwionymi, typowymi Indianami. Tak szybko jak znalazła nowych znajomych, tak równie szybko ich straciła.
Gdy weszła do domu, Marka jeszcze nie było. Wbiegła do pokoju zamykając drzwi na zamek, jakby wcześniej wrócił. Nie miała zamiaru z nim rozmawiać, wiedziała jakby to na niego wpłynęło. Nie mogła pozwolić, żeby pogrążył się w kolejnych wyrzutach sumienia. Musiała porozmawiać z kimś innym. Od razu pomyślała o Chrisie, miała do niego oddzwonić. 
Spojrzała na zegarek, w Anglii powinien być już wieczór. Szybko wskoczyła do łóżka i zadzwoniła do chłopaka. Niestety on nie odbierał. Spróbowała kolejny raz i jeszcze raz.. W pewnym momencie odebrał. Był mokry, na sobie miał sam ręcznik i ciężko oddychał. Sam pomyślała, że pewnie dopiero co wrócił z treningu i od razu wskoczył pod prysznic. 
- Hej, skarbie przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać - powiedział szybko i chciał się rozłączyć. 
- Chris proszę, muszę z kimś porozmawiać - łzy i ton głosu go powstrzymało. 
- Zadzwonię później, dobrze? I wszystko mi opowiesz, tylko..
Mówił szybko, był cały zdenerwowany. Wtedy do pokoju weszła dziewczyna okryta samym ręcznikiem. Mokrymi włosami przejechała po ramionach Chrisa. Pochyliła się by go pocałować i wtedy Samantha zobaczyła jej twarz. To była Melanie, jej przyjaciółka z dzieciństwa. Chris od razu ją odepchnął i gdy chciał zacząć się tłumaczyć, Sam szybko się rozłączyła. 
Jak mógł jej to zrobić? Byli ze sobą długo, bardzo długo. Większość ich znajomych nie mogła nawet pojąć jak mogli tyle wytrzymać w związku. Samantha wytrzymała by z nim całe życie, on najwyraźniej nie mógł powstrzymać się pokusie po tylu latach spania z jedną dziewczyną. Dlatego ją zdradził i to z jej najlepszą przyjaciółką. Oboje obiecywali, że będą na nią czekać, że ten rok to nic, pomogą jej przetrwać. Nigdy o niej nie zapomną i będą ciągle dzwonić i pisać. W sumie mogła się domyślić, że coś jest na rzeczy, skoro odkąd tu jest, Melanie ani razu nie dała znaku życia, a Chris za każdym razem musiał kończyć rozmowę po kilku minutach. Planowali to, na pewno. O jej wyjeździe wiedzieli znacznie wcześniej, musieli mieć się ku sobie. Ale przecież Mel była ich przyjaciółką, w trójkę tworzyli naprawdę zgrany zespół. Pomagała z resztą wyswatać Chrisa z Sam, więc to nie miało sensu. W życiu nie przyszłoby jej to do głowy. Czuła się okropnie, wolałaby, żeby Chris zrobił to z przypadkową dziewczyną, której nie zna. A tak? Została zdradzona podwójnie.
Nie potrafiła się uspokoić i poukładać myśli. To jest nie możliwe, żeby tyle okropnych rzeczy przytrafiło się komuś w tak krótkim czasie. Wszystkie te zdarzenia były jak wyjęte z kiepskiego dowcipu, albo z mocno przesadzonego dramatu. Czuła się tragicznie, była zdradzona przez swojego chłopaka, który miał na nią czekać, który dawał jej jedyną nadzieję i motywację do przetrwania w tym mieście. Mieście, w którym ludzie szaleją z powodu książki i którzy obwiniają o coś Sam, choć ta niczego nie zrobiła. Czuła się teraz jak nastolatka, która uważa, że wszystko jest przeciwko niej. Niestety, to nie były wymysły i kaprysy. Coś naprawdę złego zaczęło się dziać wokół niej i musi dowiedzieć się co to jest. Po prostu musi. Skoro i tak ma nie zawrzeć tu żadnej bliższej znajomości, o co Ethan z pewnością się postara, to będzie miała dużo czasu na odkrycie tajemnic Madras i Warm Springs. Zajmie się czymś i przy okazji zdobędzie odpowiedzi na pytania, które nie dają jej spokoju. A przede wszystkim postara się nie myśleć o tym, co właśnie zobaczyła dzwoniąc do swojego chłopaka.
Leżała długi czas wpatrzona w pustą ścianę. Poduszkę miała już całą mokrą od łez. W pewnym momencie podniosła się i sięgnęła po torbę. Wyjęła portfel, a z niego zdjęcia jej matki. Uśmiechnęła się i otarła łzy. Musiała wziąć się w garść. Jej matka przeżyła znacznie więcej w życiu, miała znacznie więcej odwagi i znacznie bardziej pod górkę. Wolałaby być tak silna jak ona, a nie słaba, rozpaczająca i zamknięta w sobie jak ojciec. Nie mogła skończyć jak on. Mimo wielkiej miłości i szacunku jakim go darzyła, nie chciała skończyć jak on. Mark był załamany po śmierci Sally, przestał spotykać się ze znajomymi, całymi dniami siedział przy książkach, albo wyjeżdżał zwiedzać muzea, czy spotykać się z profesorami specjalizującymi się w historii Indian. To był jedyny temat jaki go interesował. Stał się dziki, niedostępny. Zachowywał się tak jakby bał się ludzi i wszystkiego co mogło na niego czyhać za progiem domu. Co prawda jego zachowanie zmieniło się diametralnie po przyjeździe tutaj. Samantha jednak bała się, że jego depresyjne zachowanie przejdzie na nią. Zwłaszcza po tym, co dziś przeżyła. 
- Sam, Sam!
O wilku mowa, pomyślała. Słyszała jak jej ojciec wbiega do domu i mocno trzaska drzwiami. Sam szybko schowała zdjęcie do portfela, a ojciec zaczął pukać do jej pokoju i nerwowo szarpać klamką. Dziewczyna podbiegła do drzwi i szybko je otworzyła. Mark zaklął pod nosem i objął córkę, mocno przyciskając ją do piersi. 
- Boże, jak dobrze, że nic ci nie jest. 
- A czemu miałoby mi coś być? - zapytała próbując uwolnić się z uścisku.
- Słyszałem o kobiecie z biblioteki. To straszne. Elizabeth powiedziała, że chyba cię tam widziała, musiałem sprawdzić czy tobie nic się nie stało.
Jeszcze raz przytulił ją do siebie. Sam nie pamiętała kiedy ostatni raz zdobył się na taki gest w jej kierunku. Stronił od uczuć, nawet w stosunku do córki, nawet kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Oczywiście dopiero po śmierci Sally. 

Mark siedział z Sam aż do wieczora, bojąc się o jej stan. Samantha zaś myślała, jak ojciec musi być przerażony. Tak wychwalał Madras, że jest tu zerowa przestępczość. Cóż, jeśli okaże się, że Indianka została zamordowana, a nie umarła śmiercią naturalną, Mark zacznie być nadopiekuńczy. I to bardzo. Tak jak teraz, kiedy siedział z nią, bo zauważył, że płakała. Wyjaśniła mu, że cała ta sytuacja ją przytłoczyła. Nie chciała zwierzać się z tego co zobaczyła dzwoniąc do Chrisa, który okazał się zdradzieckim, niewyżytym dupkiem, to jeszcze niemyślącym idiotą. Jakby myślał, to odebrałby telefon wyłączając kamerkę. 
Kiedy ojciec w końcu poszedł się umyć i położyć spać, Sam nie mogła już dłużej siedzieć w domu. Spojrzała przez okno, była pełnia księżyca. Uwielbiała spacery o takiej porze. Mieszkając jednak w Liverpoolu chodziła tylko po bezpiecznych, bogatszych dzielnicach. Tam nigdy nic się nie działo. Tutaj niby też miało być spokojnie i bezproblemowo. Mimo wszystko nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie, Potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza, usiąść gdzieś pod drzewem i popatrzeć w niebo. To jedyne co jej poprawiało humor w tej chwili, czyli myśl o obserwowaniu tutaj gwiazd. Na takim odludziu z pewnością było je lepiej widać niż w Liverpoolu.
Po cichu weszła do łazienki by umyć twarz, po czym wyszła z domu. Wolała unikać głównej ulicy jak i drogi na skatepark. Ostatnie czego teraz chciała to spotkać Ethana, albo kogokolwiek z jego bandy. Pomyślała, że pójdzie do Community Park, gdzie spędziła cały wczorajszy dzień. Wiedziała, że po drodze musi minąć bibliotekę, dlatego wybrała okrężną drogę. Wolała uniknąć sytuacji w której ktoś zobaczyłby ją w nocy przy miejscu zbrodni i zarzucał jej cokolwiek. W końcu wszystko było w porządku, póki ona się nie zjawiła. A skoro Ethan i reszta zaczynają ją obwiniać o coś czego nie zrobiła, to równie dobrze mogą ją wplątać w morderstwo. Bo czemu nie? Z drugiej strony mogą to zrzucić na książkę, którą już i tak traktują jak mordercę. 
W parku nikogo nie było, poza jedną całującą się parą. Jednak siedzieli na ławce wystarczająco daleko, by Sam im nie przeszkadzała. I tak cię zdradzi, pomyślała patrząc na dziewczynę i zaczęła siebie przerażać. Zachowywała się jak nastolatka obrażona na cały świat. Zrezygnowana usiadła pod największym drzewem i oparła się o pień. Zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu, a gdy je otworzyła od razu się uśmiechnęła. Miała rację, w życiu nie widziała tylu gwiazd. Widok zaparł jej dech w piersiach. Nie sądziła, że kiedyś będzie mogła siedzieć w nocy, przy prawie trzydziestu stopniach i podziwiać tak pięknie przepełnione światłami niebo.
Siedziała tak dłuższą chwilę, gdy zobaczyła jak ktoś idzie wzdłuż ulicy. Był to niski chłopak, twarz miał zasłoniętą kapturem, a w rękach trzymał torby przepełnione piwami i czipsami. Gdy był bliżej Sam, podniósł głowę, a dziewczyna od razu rozpoznała tę blond czuprynę i wstała uśmiechając się szeroko. 
- Po takiej ilości piwa na pewno na kogoś znowu wpadniesz Richie - powiedziała wesoło.
Chłopak uśmiechnął się i podszedł do dziewczyny i odłożył torby na ziemię.
- Brian robi u nas imprezę. Wysłał mnie po alkohol.
- Dupek z niego - wycedziła. - Wybacz, to nadal twój brat.
- I nadal dupek - zaśmiał się. - Jedno nie wyklucza drugiego. A ty co tu robisz? 
- Podziwiam widoki jakich nie miałam u siebie - wyjaśniła i wskazała na niebo, a chłopak podążył za jej wzrokiem.
- Ta.. Cóż, jak się tu mieszka całe życie to nie robi takiego wrażenia. Słuchaj, może chciałabyś wpaść do nas? 
Samantha spojrzała na niego z niedowierzaniem. To było miłe z jego strony, a propozycja kusząca, zwłaszcza, że Richie był już jedyną osobą, która o nic jej nie oskarżała i która była najzwyczajniej w świecie miła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie pasuję do towarzystwa twojego brata, a Ethan raczej za mną nie przepada. Nie chcę ci sprawiać kłopotów.
- Chciałaś powiedzieć, że towarzystwo mojego brata nie pasuje tobie. Ethan to dupek, ale to nie do jego domu cię zapraszam. I nie musimy z nimi przebywać, bo jest też kilku moich znajomych, z którymi siedzimy na zewnątrz przy ognisku. Cała reszta jest w środku.
Samantha nie wydawała się przekonana. Nadal czuła, że to bardzo głupi pomysł. Miała kolejny raz odmówić, kiedy coś usłyszała. Wzrok Richiego mówił, że on także to słyszy. Dziwny dźwięk dobiegał z wielkiego krzewu nieopodal nich. Sam zaczęła powoli iść w tamtym kierunku, ale Richie złapał ją za rękę. Ta zignorowała to i szła dalej. Odgłos był coraz wyraźniejszy i Samantha rozpoznała warczenie. Pomyślała, że w zaroślach zaplątał się jakiś pies i teraz jest biedak przerażony. Sam powoli zaczęła się przybliżać, kiedy krzew zaczął się poruszać. Sam wyciągnęła przed siebie rękę i w tym samym momencie coś wyskoczyło tuż przed nią. Samantha odskoczyła przerażona i mocno upadła na plecy. Usłyszała krzyk Richiego, a gdy podniosła wzrok zobaczyła przed sobą ogromnego, brązowego wilka. Nastroszył sierść i szczerzył kły, groźnie warcząc. Sam przerażona patrzyła na zwierzę i zastygła w bezruchu. Strach ją sparaliżował, nie mogła wydać żadnego dźwięku, ani wykona żadnego ruchu. Niespodziewanie coś walnęło wilka w pysk, a Samantha zobaczyła rozbite szkło. Richie krzyczał, żeby uciekała i cisnął w zwierzę kolejną butelką. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i zaczęła biec w stronę blondyna. Chłopak rzucił jeszcze jednym piwem i również zaczął biec. Był znacznie szybszy od Sam, ale ciągle zwalniał nie pozwalając jej biec samej.
- Szybciej Sam, szybciej! Nie oglądaj się! - krzyczał, a Sam czuła jak traci siły. 
Po kilku przebiegniętych ulicach odwróciła na chwilę głowę, ale nigdzie nie widziała wilka. W pewnym momencie Richie skręcił na jakieś podwórko i oboje wbiegli na tyły jakiegoś domu. Jednocześnie padli na kolana ciężko dysząc. Nie mogli złapać oddechu, ani podnieść się z ziemi. Usłyszeli śmiechy i muzykę. Sam w końcu podparła się na łokciach i rozejrzała się po okolicy. Razem z Richiem leżeli tuż obok grupki nastolatków siedzących wokół ogniska. Patrzyli na nich rozweseleni a Sam poczuła w powietrzu zapach trawki. 
- Wilk, gonił nas wilk! - krzyknął Richie przewracając się na plecy.
Jakiś chłopak wstał i podszedł do blondyna. Podniósł torby z jednym piwem i trzema potłuczonymi. 
- Rich, mówiłem ci: Nie pal tyle kiedy masz iść po browary - parsknął śmiechem i wrócił na miejsce a cała gromada zawtórowała mu głośnymi chichotami.
Sam nie było jednak do śmiechu. To nie były halucynacje po trawce. Ten wilk był prawdziwy. Zaatakował w środku miasta, które nie miało w pobliżu żadnego lasu. Tak po prostu pojawił się w nocy w miejskim parku. Sam wzdrygnęła się. Nie była nawet pewna czy w okolicach Madras jak i Warm Springs występują jakiekolwiek wilki. 
W tym momencie przez jej głowę przeszło mnóstwo myśli. Opowieść o mężczyźnie zamienionego w wilka. Totemy Ethana, Shanea i Noah. Wódz z "Duch z Warm Springs". Nie, to śmieszne. To tylko głupie historie i przypadek, nic więcej. A pojawienie się tego wilka na pewno da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć. To tylko przypadek. Nie, niemożliwe. Żadne inne zwierzę nie powtarzało się tak często.
Nagle z domu wybiegł jakiś chłopak. Biegł w stronę ogniska trzymając telefon w ręku. Stanął przed całą grupą i łapał oddech.
- Nie uwierzycie! Tom dzwonił, jego stary jest przecież szeryfem. Dowiedział się od niego, że bibliotekarkę zabił wilk! Ale odlot! 
Śmiał się, zadowolony z wiadomości jaką przekazał. Nikt jednak nie podzielał jego nastroju. Nastała grobowa cisza, a spojrzenia wszystkich skierowały się na Sam i Richiego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, rozdział miał być wczoraj, wybaczcie! Spóźniłam się tylko niecałe dwie godziny :)
Dla bardziej dociekliwych: Wovoka i opisywana bitwa miała miejsce naprawdę, Taniec Ducha także. Historia o mężczyźnie i jego dwóch żonach to także znany mit Indian Ameryki Północnej.
Czekam na opinie!