piątek, 12 sierpnia 2016

2. Duch z Warm Springs
Następnego dnia Samanthę obudziły mocne promienie słońca, które wpadały do pokoju przez wielkie okno, skierowane na wschód. Dziewczyna mocniej przytuliła się do kołdry. Nie chciała wstawać, nie chciała witać Madras z uśmiechem na twarzy. W ogóle nie chciała go witać. Po wczorajszej sytuacji poczuła się strasznie samotna. Dopiero teraz dotarło do niej jak ciężko będzie jej się tu zaaklimatyzować. Wszyscy znają się tu od pokoleń, przyjaźnie zawarli już pewnie mając po dziesięć lat. Możliwe, że znajdzie się ktoś, kto także był tu nowy. Ale kto z własnej woli by chciał się tu przeprowadzić? Nikt z wyjątkiem jej ojca, albo przestępców szukanych listem gończym.
Niechętnie zrzuciła z siebie w końcu kołdrę. Stwierdziła, że zamawianie mebli z ojcem może poprawić jej humor. Jeśli ma być samotnym outsiderem, to przynajmniej w ładnym, przytulnym pokoju. Wyszła z pokoju i zawołała ojca. W domu panowała jednak cisza i wtedy zauważyła kartkę położoną na blacie w kuchni. "Poszedłem spotkać się z Dyrektorem szkoły. Zorganizowali dla mnie dzień integracyjny z nauczycielami. Ładnie z ich strony nie sądzisz? Nie mam pojęcia o której wrócę, wybacz skarbie. Tata". Sam zgniotła kartkę i wyrzuciła liścik do śmieci.
Była zła. Ojciec właśnie zniszczył jej jedyną szansę na poprawienie humoru. I co ona niby miała teraz robić? Mogłaby zadzwonić do Chrisa, ale nie chciała go niepotrzebnie denerwować i żalić się, kiedy ten nie mógł w żaden sposób jej pomóc. Poza tym ma pewnie trening, później sam zadzwoni.
Dziewczyna wstawiła wodę na herbatę i przegrzebała lodówkę. Zrobiła śniadanie i poszła się wykąpać. Gdy już ubrana i umalowana usiadła na łóżku poczuła się okropnie. Jakby była sama na tym świecie. Co robić? Gdzie iść? Teraz wie, że skatepark musi omijać szerokim łukiem. Gdzie iść Sam, gdzie iść?
W pewnym momencie coś wpadło jej do głowy. Szybko sięgnęła po telefon i torbę, założyła buty, po czym wyszła z domu.
Sąsiad z naprzeciwka naprawiał przed domem swój motocykl. Ta podeszła do niego nieśmiało i uśmiechnęła się. Facet od razu na nią spojrzał. Miał siwe, długie włosy związane w kitkę i duży, piwny brzuch. Szybko wstał i wytarł ręce o brudny podkoszulek. 
- Pani Thunder! Jak miło panią poznać. Jestem Billy - uśmiechnął się szeroko i ujął dłoń Samanthy.
- Dzień dobry, jestem Sam.
- A pani mąż to spać nie może? Wypruł  domu jak poparzony - zachichotał i znowu ukucnął przy motocyklu.
- Em.. To mój ojciec - odpowiedziała zdziwiona. 
- O, panienka wybaczy. Wie pani, tyle się słyszy o tym wielkim świecie - zaśmiał się nerwowo.
- Myślałam, że to Ameryka jest tym wielkim światem - puścił tą uwagę mimo uszu. - Chciałam się pana tylko spytać czy jest tu jakaś biblioteka?
Wydawał się urażony tym pytaniem.
- Może i jest to zadupie, ale nie żyjemy w średniowieczu - uśmiechnął się by nie wyjść na nie miłego. - Piętnaście minut spacerkiem, prosto jak w mordę strzelił - rzucił i wskazał północ. - Na siódmej ulicy.
- Dobrze, dziękuję bardzo i przepraszam, że przeszkodziłam - facet nie odpowiedział tylko wrócił do motocyklu.
Samantha od razu odwróciła się na pięcie i szła według wskazówek. Oczywiście ciągle szokowały ją pustki tego miasta. Szła co prawda ulicami z samymi domkami mieszkalnymi, ale nawet w mniejszych miasteczkach w Anglii przeszłaby już obok dwóch sklepów spożywczych, a tu nic. Kompletnie nic, jakby wszyscy ukrywali się w swoich domach. Dopiero po kilku minutach zaczęła zauważać ludzi, pakowali wielkie pudła do swoich aut, albo całą rodziną szli w kierunku centrum. Billy nie kłamał, po piętnastu minutach Sam była na miejscu. 
Chciała już wejść do środka, kiedy zadzwonił jej telefon. Niechętnie odebrała, gdy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie ojca.
- Cześć Sam! Już nie śpisz?
- Tak wyszło.
- Słuchaj, przepraszam, obiecuję ci, że to wynagrodzę. Poza tym co będziesz ze starym ojcem siedzieć. Elizabeth powiedziała, że w Community Park jest dziś impreza dla młodych. Idź, zabaw się i poznaj ludzi. Podobno teraz ochotnicy rozstawiają wszyscy i pomagają w organizacji.
- Elizabeth? - zapytała zdziwiona.
- Twoja nauczycielka matematyki.
- O.. ok. Dzięki za cynk, może tam skoczę.
- Baw się dobrze! 
Rozłączył się. Był taki zadowolony, taki wesoły. Dlaczego zamiast cieszyć się jego dobrym humorem, którego nie było już od bardzo dawna, ona jest tylko wściekła? A no tak, bo teraz ona czuła się okropnie i samotnie. Ale właśnie w tej chwili dotarło do niej jaką jest egoistką. W Liverpoolu miała wszystko czego chciała, robiła praktycznie co chciała, ojciec o to dbał. Ale był nieszczęśliwy, załamany, wciąż nie pogodzony ze śmiercią żony. Sam nawet jakby chciała z nim porozmawiać, on zamykał się w sobie, starał uśmiechnąć i udać, że wszystko w porządku. Tylko po to, żeby ona miała normalne, szczęśliwe życie bez dołowania się jej ojca. Dlatego teraz powinna to w końcu docenić i cieszyć się powrotem dobrego humoru ojca. Wspierać go i pokazywać, że jest z niego dumna i ,że naprawdę cieszy się z przyjazdu tutaj, żeby w końcu to ona poświęciła coś dla niego. Choć z ostatnim będzie ciężko go przekonać, jak i samą siebie. 
Weszła do budynku. Za biurkiem siedziała starsza Indianka. Uśmiechała się, a Samantha stwierdziła, że musiała być piękna w młodości. Miała długie, nadal ciemne jak węgiel włosy i zaplecione w nie wiszące koraliki przyozdobione ptasimi piórami. Jej duże, brunatne i bystre oczy patrzyły na Sam życzliwie.
Dziewczyna założyła kartę i zaczęła przeglądać półki. Były bardzo ubogie i w większości zaopatrzone w stare, zepsute książki. Na szafce oznaczonej napisem "Nowości" znajdowały się książki wydane z dwa, trzy lata wcześniej. Większość z nich Sam już przeczytała. Wędrowała więc dalej pośród zakurzonych półek z nadzieją, że coś przykuje jej uwagę. Nic z tego.
- Pomóc ci w czymś kochaniutka? - zapytała Inianka podchodząc do niej.
- Właściwie sama nie wiem czego szukam - odpowiedziała szczerze Sam trochę zwiedziona.
Kobieta zbadała ją wzrokiem. 
- Wiem, wiem. To gówno nie biblioteka - uśmiechnęła się i machnęła ręką kobieta, a Sam spojrzała na nią zszokowana, ale po chwili zaczęła śmiać się razem z nią. - Wiesz, mam tutaj taką jedną książkę, moją ulubioną - dodała i wróciła do biurka. 
- Z chęcią przeczytam - uśmiechnęła się i podeszła do kobiety.
Stwierdziła, że taka równa babka nie mogła czytać byle czego. I która jest równie mocno zażenowana stanem biblioteki jak ona. Indianka wyciągnęła spod lady książkę, co jeszcze bardziej rozbawiło Sam i podała jej.
- Duch z Warm Springs - przeczytała tytuł na głos i lekko się skrzywiła.
Pewnie kolejne dzieje i historie Indian, których miała od groma w rzeczach ojca. 
- Dziękuję, ale to bardziej książka dla mojego ojca - uśmiechnęła się blado.
- Nie, nie, nie. Twój ojciec nie może jej przeczytać - powiedziała poważnie kobieta, a dziewczyna spojrzała na nią niepewnie. - To jest tylko dla naszych braci i sióstr.
Sam znowu się zirytowała. Odłożyła książkę na biurko i parła się o blat patrząc na kobietę poważnie.
- Ale ja nie jestem..
- Kochana - przerwała jej klepiąc ją pod dłoni - Swój swego zawsze pozna. Nie uciekaj przed tym kim naprawdę jesteś, bo i tak nie dasz rady - dodała i jeszcze raz podała jej książkę. - Proszę, weź ją. To prezent.
Sam niechętnie przyjęła podarunek i wymusiła uśmiech po czym wyszła z biblioteki. Nie do wiary, pomyślała. Myślała, że jest osamotniona, dziewczyna z Liverpoolu w obcym świecie. Tymczasem wszyscy próbowali wmówić jej kim jest i traktowali jak swoją. Powinna się cieszyć, ale tak nie było. Bez własnego wyboru, przynależała do jakieś społeczności, która brała ją za kogoś kim nie jest. Nie jest Indianką i nie czuła się Indianką. "Nie uciekaj przed tym, bo i tak nie dasz rady". Cudownie, najwyraźniej Madras zadecydowało za nią kim ma być.
Dziewczyna przyjrzała się książce, którą właśnie dostała. Na okładce widniało zdjęcie naskalnego rysunku człowieka i wilka siedzących przy ognisku. Nigdzie nie mogła znaleźć autora, wydawcy, roku powstania. Niczego. Książka wyglądała na bardzo starą, kartki były żółtawego koloru i nie było w niej żadnego wstępu, posłowia, czy spisu. Sama, długa treść. Samantha wzruszyła ramionami i schowała książkę do torby. Co jej szkodziło ją przeczytać. Zanim wybierze się do Portland minie sporo czasu, a coś czytać musiała. Była od tego uzależniona, w pewnym sensie. Miała to po matce. Choć Sam miała cztery lata, jak Sally zginęła, dobrze pamiętała jak co wieczór czytała jej bajkę na dobranoc i zawsze powtarzała "Pamiętaj Sammy, nie ufaj ludziom, którzy mają większy telewizor od półki na książki". Zawsze ją to bawiło, dopiero z czasem zrozumiała jak prawdziwe przesłanie niosła ta rada.
Sally była piękną, bardzo troskliwą i sympatyczną kobietą. Nie była jednak ufna, tata powiedział, że z nikim nie utrzymywała bliższych relacji, nigdy nie miała typowej "najlepszej przyjaciółki". To Sam był jej oczkiem w głowie, to z nią siedziała dniami i nocami. Prawie nie wychodziła z domu. Lubiła za to ogród, tam spędzały z córką najwięcej czasu. Kochała przyrodę, dlatego ich dom w Liverpoolu przepełniony był kwiatami i zwierzętami. Niestety po jej śmierci ojciec wszystko pooddawał. I całą resztę rzeczy, która mu o niej przypominała. Wszystko, z wyjątkiem Sam, która była jej żywą kopią, jak sam twierdził.
Miała książkę, nową i przerażającą znajomą, ale co dalej? Ojciec mówił jej coś o imprezie w parku. Wiedziała już, że znowu spotka całą bandę z orlika. Z drugiej strony teraz mieli tam siedzieć ochotnicy do pomocy. W tej grupie na pewno nie znalazł by się żaden z bohaterów wczorajszego wieczoru. Była pewna, że należą do osób umywających ręce i przychodzące na gotowe. Westchnęła i jeszcze raz weszła do biblioteki. Kobieta rozmawiała z kimś przez telefon, ale jak zobaczyła Sam, szybko zakończyła rozmowę, lekko speszona.
- Przepraszam, chciałam tylko spytać jak dojdę do Community Park.
- Idź wzdłuż siódmej ulicy, park jest po prawej stronie. 
- Dziękuję - odpowiedziała szybko i wyszła.
Wyszła i zaczęła iść wedle wskazówek Indianki. Teraz dopiero zaczynał być ruch na ulicach i chodnikach. Ludzie byli weseli i mili. Większość szła w tym samym kierunku co Sam, do parku. W końcu dziewczyna była już na miejscu. 
W parku roiło się od małych dzieci biegającym po placu zabaw i nastolatków niosących pudła i stawiających namioty, które tworzyły drogę do nie za dużej sceny, którą przygotowała już specjalna ekipa. Od drugiej strony parku dało się już wyczuć silne zapachy. Stało tam mnóstwo budek z jedzeniem, największe kolejki były oczywiście po fast foody. Samantha szła z boku, kiedy zauważyła, jak jedna z dziewczyn niezbyt sobie radzi z namiotem. Kucała i mocowała metalowy pręt, kiedy nagle drugi zaczynał się przechylać w jej stronę. Sam szybko podbiegła i go złapała w ostatniej chwili. Nieznajoma podniosła się momentalnie i z przerażeniem spojrzała na dziewczynę. 
- Dzięki - wybąkała, a Sam położyła pręt na ziemi. 
Zerknęła jeszcze raz na nieznajomą, okazała się Indianką. Samantha zaczęła się zastanawiać, czy to nie Madras powinno być rezerwatem. Dziewczyna wyglądała na nieśmiałą, bo od razu zażenowana swoją nieuwagą spuściła głowę i nic już nie powiedziała do Thunder. 
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz - uśmiechnęła się do niej. 
Ta podniosła wzrok i odwzajemniła gest.
- Dziękuję. przywykłam do innych namiotów, sama rozumiesz - zaśmiała się i wyciągnęła rękę. - Jestem Sonya.
- Sam, miło poznać - odpowiedziała i rzuciła torbę na bok, gotowa do pracy.
Sonya o nic nie pytała. Od razu pokazała Sam co ma robić, a raczej co sama myślała, że trzeba zrobić. Była małomówna, ale bardzo miła. Samantha od razu ją polubiła, była jak ona. Nie narzucała się i nie wypytywała o wszystko, przez co w końcu mogła spędzić z kimś czas nie czując presji i niechcianych gadek. Zwłaszcza wspominek o tym, że sama jest Indianką. 
Sam ukucnęła i zaczęła przytwierdzać ostatni pręt do ziemi, kiedy usłyszała głośne śmiechy. Rozejrzała się i wtedy ich zobaczyła. Na samym końcu parku, gdzie było najwięcej drzew, siedziała banda ze skateparku. Układali właśnie drewno na ognisko. W centrum siedział Brian i Ethan w towarzystwie trzech, skąpo ubranych blondynek. Jednej ewidentnie nie wyszła trwała.
- Nie radzę - zwróciła się do niej Sonya.
Sam spojrzała na nią dziwnie, śmiała się. 
- Czego nie radzisz? 
- Jesteś miła, wydajesz się też mądra. Lepiej będzie jeśli będziesz ich unikać - wyjaśniła Sonya, a Sam się zaśmiała. 
- Nie miałam zamiaru. Wczoraj miałam nieprzyjemność ich poznać. Są strasznymi..
- Pozerami - powiedziały równocześnie i uśmiechnęły się do siebie.
Samantha odetchnęła z ulgą. W końcu poznała kogoś wartego uwagi.
- Chociaż brat Briana, Richie wydawał się.. normalny.
- Tak, młodszy Wild jest w porządku. Zawsze było mi go szkoda, Brian nie daje mu spokoju. 
Samantha jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Tak, ewidentnie wyglądał na takiego, któremu wraz ze wzrostem masy mięśni maleje masa mózgu i który zdobywa wielką popularność pokonując słabszych. Żałosne. 
- Chyba gotowe - stwierdziła Sonya patrząc na konstrukcję. - Jeszcze tylko płachta.
Dziewczyny spojrzały na leżący obok duży rulon z materiału. Nie miały bladego pojęcia jak same to zarzucą. Były stanowczo za niskie. W pewnym momencie obok nich stanął młody chłopak. Sam była przekonana, że to kolejny Indianin, ale stanowczo różnił się od wszystkich, których tu widziała. Wyglądał jak gwiazda popu. Ciemne, gęste włosy uniesione były do góry, w jednym uchu miał mały kolczyk, a ubrany był w jasne, przylegające jeansy i śnieżnobiały podkoszulek, kontrastujący z jego skórą. Takiego chłopaka Samantha prędzej spodziewałaby się na ulicach Nowego Jorku, ale na pewno nie tutaj.
- Pomóc ci w czymś? - zwrócił się do Sonyi. 
- Bez obrazy Noah, ale ze swoim wzrostem mało tu zdziałasz - powiedziała z przekąsem.
- A twoja piękna znajoma to kto? - zapytał i złapał rękę Sam szeroko się uśmiechając.
Tak, był urodzony do bycia gwiazdą. 
- Sam - odpowiedziała Samantha z niemałym rozbawieniem, gdy chłopak pocałował ją w dłoń.
- Noah Wolf - odpowiedział nonszalancko.
Sonya przewróciła oczami i lekko walnęła go w tył głowy. 
- Przydaj się na coś, Romeo i zawołaj chłopaków, żeby nam pomogli.
- Nigdzie się nie wybieram - odpowiedział i usiadł na ziemi. - Czekam tu na Shane'a, on wam pomoże.
- Pewnie przyjedzie z Paulem. Świetnie, nasza robota skończona - Sonya uśmiechnęła się do Sam. - Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy. To ja was zostawiam - odpowiedziała i chciała już odejść kiedy Sonya lekko złapała ją za ramię.
- A może miałabyś ochotę posiedzieć z nami? W taki dzień nikt nie powinien siedzieć sam. 
- Ma, czy nie ma i tak tu zostanie - odezwał się Noah i spojrzał na Sam. - I nie radzę uciekać, bo i tak cię dogonię.
Samantha zaśmiała się i skinęła głową. Usiadła wraz z Sonyą naprzeciwko chłopaka i podziękowała. Poczuła się pewniej, weselej. W końcu kogoś poznała, kogoś z kim można było porozmawiać. Sonya co prawda niewiele się odzywała, ale chłopakowi nie zamykały się usta. O dziwo jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Był tak sympatyczny i zabawny, że słuchanie go było czystą przyjemnością. Od czasu do czasu rzucał zalotnymi tekstami i spojrzeniami, ale widać było, że taki ma sposób bycia. Przynajmniej taką miała nadzieję, bo chłopak miał szesnaście lat. Dowiedziała się też, że będzie chodzić z nim do szkoły, co dodawało otuchy. Niestety był o dwa lata młodszy, Sonya zaś o trzy lata starsza, więc ani z jednym ani z drugim nie byłaby w jednej klasie. Dowiedziała się jednak, że Brian jest w jej wieku, co niezbyt jej się podobało.
W pewnym momencie nieopodal nich zaparkował znany już Sam samochód. Bella. Wysiadł z niego Paul i Shane, których poznała w salonie samochodowym. Starszy mężczyzna od razu ją rozpoznał.
- Pani Thunder! - zawołał wesoło i obaj podeszli do gawędzącej trójki, która od raz wstała. 
Sonya od razu podbiegła do Shane'a, którego przywitała mocnym uściskiem i pocałunkiem w polik. Wyglądali na uroczą parę.
- Nie daj się nabrać, to wszystko efekt sterydów - szepnął do Sam Noah.
Shane po chwili odsunął się od dziewczyny i z rozbawieniem spojrzał na chłopaka.
- Ten efekt wyląduje zaraz na twojej twarzy, młody - zawołał wesoło i spojrzał na Samanthę. - Witaj Sam - przywitał się skinieniem głowy.
- Znacie się? - zapytała Sonya.
Paul wyciągnął z samochodu wielkie pudło i położył je obok nich.
- Pani Thunder była wczoraj u starego Willa - powiedział podając dziewczynie rękę. - Kupiła Chevelle.
- Dziewczyno, masz gust! - zawołał Noah. - Ethan musi cię nienawidzić - dodał śmiejąc się. 
- Właśnie.. - powiedziała cicho Sonya i spojrzała na Shane'a. - Ethan tu jest.
Chłopak nie wiedzieć czemu spochmurniał i zaczął się rozglądać. Samantha natomiast zwróciła się do Wolfa.
- Dlaczego miałby mnie nienawidzić? 
- Cóż, zbierał na to auto odkąd pamiętam.
- Chyba jeszcze nie wie, że go kupiłam.
- Dowie się. Ale spokojnie, obronię cię - powiedział i puścił dziewczynie oczko.
Zaśmiali się i spojrzeli na Shane'a. Wpatrzony był w jeden punkt. Wszyscy podążyli za jego wzrokiem. Obserwował Ethana, bez wątpienia.
- Dupek - rzucił gniewnie i zaczął iść w jego stronę.
Noah chciał od razu ruszyć za nim i go zatrzymać, ale Paul przytrzymał go za podkoszulek.
- Zostaw Noah, to sprawa jego i jego brata. Lepiej mi pomóżcie - powiedział i zaczęli wyciągać kolejne pudła z jego auta.
- To oni są braćmi? - zapytała Sam, ale nikt jej nie odpowiedział.
Nie chciała być wścibska i niegrzeczna, więc pomagała reszcie, kiedy usłyszała krzyk Huntera. Spojrzała jeszcze raz w tamtym kierunku.
- Jesteś totalnym dupkiem, wiesz?! - wrzasnął Shane.
Złapał Ethana za koszulę i siłą wyciągnął go z objęć jednej z dziewczyn. Odeszli na bok i zaczęli się kłócić.
- Sam, pomożesz? - zapytała Sonya.
Dziewczyna spojrzała na nią i zobaczyła jak trzyma jeden koniec płachty. Zaczęły ją rozwijać i z pomocą Paula jakoś zarzuciły ją na konstrukcję. Wtedy mężczyzna rozłożył pod nim stoliki i zaczął ustawiać na nich rzeczy z pudeł. Obrazki, wisiorki, płyty, najwięcej było jednak łapaczów snów i książek. Sam zaoferowała, że je porozkłada, z nadzieją, że znajdzie Ducha z Warm Springs, którego dziś dostała. Niestety, było tu mnóstwo książek i przewodników po Warm Springs, ale nigdzie nie znalazła tego jednego tytułu. Zrezygnowana rozkłada resztę. Dlaczego oni nie sprzedają tej książki? Czy to naprawdę było coś tak ważnego, że tylko Indianie mogli ją przeczytać? Nic z tego nie rozumiała. Układała wszystkie książki i czytała tytuł po tytule, nawet po kilka razy. Przecież musiała gdzieś tu być.
Nim się obejrzała Shane stał tuż obok, obejmując Sonyę. Uśmiechnęła się do nich, a wtedy podszedł do niej Noah i zaczął wiązać jej coś na włosach. Zanim zdążyła zaprzeczyć, miała już ozdobę z koralików i pióra, tak jak kobieta z biblioteki. 
- Od razu lepiej - stwierdził. - Prawdziwa Indianka.
- Dziękuję - odpowiedziała uśmiechem. 
Kidy porozstawiali już prawie wszystko, Sam odważyła się w końcu zapytać o książkę.
- Czytaliście może Ducha z Warm Springs? Dostałam dziś taką książkę w bibliotece. 
Szybko pożałowała tego pytania, bo wszyscy stanęli jak wryci i przypatrywali się jej z niedowierzaniem. O co im chodzi? Może to dla nich odpowiednik Biblii, albo coś. Ich zachowanie, jak i zachowanie bibliotekarki naprawdę przerażało Samanthę. Zwłaszcza, że chodziło tylko o głupią książkę. Po dłuższej chwili ciszę przerwało odchrząknięcie Paula.
- Nie, nie znam tej książki. Z chęcią przeczytam jak skończysz - uśmiechnął się nerwowo i udawał, że poprawia poukładane łapacze snów. 
Shane i Sonya przestali na nią patrzeć i odeszli na bok, siadając na trawie i rozmawiając cicho. Sam zaklęła pod nosem. Miała wrażenie, że przez jedno głupie pytanie straciła właśnie najlepszych ludzi jakich mogła tu tylko poznać. Z drugiej strony zaczęła myśleć, czy mają nie po kolei w głowie. W życiu nie spotkała się z takim zachowaniem i to dotyczącej takiej błahostki. Z drugiej strony może to był spis wierzeń ludzi zamieszkujących rezerwat i tylko im wolno było je znać. Kto wie, jest mnóstwo religii na tym świecie, a Indianie z wyjątkową powagą i szacunkiem traktowali swoje wierzenia i rytuały. Tak przynajmniej mówił ojciec. Samantha zaczęła się zastanawiać, czy posiadając tę książkę nie obraża ich i nie wnika w ich intymność, w końcu była obca. Z drugiej strony bibliotekarka była starsza od nich, wzięła ją za swoją i z własnej, nie przymuszonej woli oddała ją dziewczynie. Sama to z resztą zaproponowała, więc o co tak naprawdę chodzi?
Spuściła głowę czując, że nie już tu już mile widziana i sięgnęła po torbę, po czym ruszyła przed siebie.
- Hej, a ty dokąd? - zawołał z nią Noah, a Samantha po kilku krokach odwróciła się.
- Nie chcę wam psuć tego dnia, więc.. - zaczęła, ale wtedy Shane wstał.
Zaczął iść w jej stronę i uśmiechnął się. Stał chwilę, jakby zbierał myśli.
- Naprawdę dostałaś tę książkę? - zapytał z poważną miną.
- Tak, dała mi ją Indianka w bibliotece. Powiedziała, że swój swojego zawsze pozna i mam nie uciekać przed tym kim jestem - wyjaśniła niepewnie, a Sonya uśmiechnęła się do niej szczerze.
- No dobrze, niech i tak będzie - powiedział Shane. - A teraz proszę, usiądź z nami. Przepraszam za to zachowanie.
- Ale ja nie rozumiem. Coś nie tak z tą książką? 
Chłopak westchnął zrezygnowany.
- Sama zobaczysz, jak ją przeczytasz. A jeśli nie, to nie ma o czym gadać - jego wzrok oznaczał koniec rozmowy na ten temat. 
Samantha wzruszyła ramionami i wróciła z powrotem. W jej głowie roiło się teraz pytań, ale nie chciała być bezczelna i zniechęcić ich do siebie. W końcu byli jedynymi osobami, które tak ciepło ją przyjęły. Miała jednak ogromną ochotę wyciągnąć książkę już teraz i zacząć czytać, ale byłoby to co najmniej niestosowne. Bała się też, że jej ją po prostu zabiorą, a na to nie mogła pozwolić. Jej ciekawość sięgała zenitu. Musiała się dowiedzieć o czym jest i co tak naprawdę przeraziło jej nowych znajomych.

Impreza okazała się dniem kulturowym. Każdy namiot był innym krajem, inną kulturą. Sam stała przy namiocie Paula, przy którym była też Sonya i Noah. Shane nie zdzierżył widoku upijającego się brata i wrócił do domu, obiecując Sonyi, że po nią wróci. Wcześniej jednak nałożył Sam na głowę skórzaną opaskę z przywiązanymi na rzemykach piórami, żeby w jakikolwiek sposób reklamowała indiańskie stoisko. Sonya oprócz takiej opaski miała na sobie ponczo, a Paul założył duży pióropusz. Noah, tak jak się spodziewała tego Sam, nie chciał założyć niczego. Gdy zrobiło się zimniej nałożył ramoneskę, a Samantha w myślach wyobrażała sobie go przy jego własnym stoisku - gwiazd popu. Dogryzali sobie, śmiali się. W pewnym momencie spod podkoszulki chłopaka wyszedł naszyjnik. Sam przypatrzyła się uważnie. Był to mały, drewniany totem przywiązany na rzemyku. Shane, Sonya i Paul mieli podobne. 
- Co to? - zapytała Samantha.
Noah podążył wzrokiem za Sam. Zdjął naszyjnik i podał go jej by mogła dokładniej obejrzeć.
- Mój totem. Shane, Ethan i kilku innych chłopaków z rezerwatu mają taki sam.
Dziewczyna przyglądała się fantastycznej rzeźbie z drewna. Przedstawiał wilka. Uśmiechnęła się i zwróciła własność. Spojrzała na Sonyę. Ona miała łanię. 
- A jaki jest twój? - zapytał.
- Nie mam żadnego. W Liverpoolu ciężko znaleźć szamana - zaśmiała się Sam, a Sonya uśmiechnęła się niepewnie. - Chociaż został mi totem matki. Też miała wilka.
Sonya i Noah wymienili przez chwilę spojrzenia. Myśleli, że Samantha nie zauważy, a jednak. Zaczęła się czuć coraz dziwniej. Za dużo dziwnych sytuacji i wciąż za mało wyjaśnień.
Gdy zrobiło się ciemniej, niespodziewanie dało się usłyszeć głośną muzykę. Samantha rozpoznała specyficzny, azjatycki rytm i spojrzała na scenę, na której tańczyły już trzy dziewczyny ubrane w kimono. Po ich występie zaprezentowało się dwóch szkotów, którzy pięknie grali na flecie i dudach, a kiedy Sam usłyszała celtyckie utwory od razu zamknęła oczy i wsłuchiwała się melodię, którą tak uwielbiała. Po jakimś czasie nadszedł czas na Anglię, więc przyglądała się z niemałym zaciekawieniem. Występ ten jednak był bardziej jak kabaret, nikt nie mógł wytrzymać ze śmiechu. Dwóch chłopaków przebranych było za Gwardię Królewską. Stali w bezruchu, kiedy ich koledzy szaleli wokół nich, by ich rozbawić, albo udawali, że robią sobie z nimi zdjęcia. Ciekawe przedstawienie Anglii, ale ludzie naprawdę tak robili. Sam nie raz była tego świadkiem. 
Kiedy zeszli ze sceny ich miejsce zastąpiła piękna Indianka w towarzystwie trzech Indian. Mieli Fletnie Pana i małe, rzeźbione flety. Ubrani w Indiańskie stroje tańczyli w kółko w rytm ich własnej muzyki. Samantha obserwując ich taniec dostała gęsiej skórki. To było coś pięknego, magicznego. Z minuty na minutę zaczęła pierwszy raz w życiu myśleć, że powinna być dumna z tego skąd pochodzi. Może bibliotekarka miała rację?
- Proszę, proszę. Nasza Sky rusza się jak dwudziestka! - zaśmiał się Paul obserwując występ.
Samantha uśmiechnęła się do niego i wróciła do oglądania sceny. Sky, tak. To imię ewidentnie pasowało do tak pięknej kobiety. Ruszała się i podskakiwała jakby ważyła tyle co nic. Z zamkniętymi oczami obiegała mężczyzn nie potykając się, ani nie gubiąc nawet kroków. Samantha by tak nie potrafiła.
Nagle usłyszała swój telefon. Zobaczyła, że dzwoni Chris. 
- Przepraszam na chwilę - powiedziała i odeszła kawałek dalej, żeby móc go lepiej słyszeć.
Usiadła na ziemi gdzie nikogo nie było i odebrała.
- Hej piękna! Jak tam?
- W porządku, poznałam kilka osób i szczerze mówiąc nie jest tu tak źle jak myślałam. 
- Żartujesz? - Chris nie ukrywał zdziwienia.
- Nie. Są naprawdę w porządku. O dziwo są Indianami.
- To dlatego masz to coś na głowie? 
Sam spojrzała na swoją twarz na ekranie i uśmiechnęła się.
- Pomagam im, dziś jest dzień kulturowy.
- No właśnie słyszę jakiś koncert w tle. I to w Madras, kto by pomyślał?
- Z tego co słyszę to to miasto naprawdę tętni życiem. Wczoraj były na drogach pustki, ale to pewnie dlatego, że..  
- Sam, co to za facet? - przerwał jej nagle.
Samantha jeszcze raz spojrzała na ekran i zobaczyła Ethana, który stał daleko za nią i machał uśmiechając się szeroko, ledwo utrzymując papierosa w ustach. Dziewczyna westchnęła zrezygnowana i spojrzała na Chrisa przepraszającym wzrokiem.
- Ethan, ale za nim niezbyt przepadam.
- Coś ci zrobił?
- Nie, po prostu jest typowym pozerem.
Porozmawiali jeszcze chwilę kiedy Chris powiedział, że już musi iść. Sam była zła. Gdy byli razem w Liverpoolu ciągle byli razem. Na treningi też chodziła i wiedziała, że wcale nie ma ich tak dużo i wcale tak długo nie trwają. W czasie rozmowy także odczuwała jakąś zmianę w nastawieniu swojego chłopaka. Obiecywali sobie, że ten rok przetrwają, będą rozmawiać, pisać, a kiedy Samantha skończy szkołę, wróci do Liverpoolu, oboje pójdą na kolejny rok do pracy, a później na studia. Bardzo za nim tęskniła, choć on nie wydawał się zbytnio przybity ich rozłąką. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się jakby był szczęśliwy, że w końcu urwał się ze smyczy. Miała wrażenie, że chce z nią zerwać, ale nie chce jej jeszcze bardziej dołować.
Odrzuciła złe myśli i spojrzała na Ethana. Patrzył na nią zawadiacko i pił piwo. Siedział przy rozpalonym już ognisku i ignorował to co mówiły do niego towarzyszki. Dopiero, gdy Brian klepnął go w ramię, ten odwrócił wzrok od Sam, która czuła się co najmniej niezręcznie. Wstała i wróciła do swoich nowych znajomych.
Dzień dobiegał końca, a Sam pomagała wszystko pakować z powrotem do auta Paula, który z niemałą radością przeliczał zarobione pieniądze. Najlepiej sprzedawały się łapacze snów, więc ciągle zwiększał ich cenę. 
Shane przyjechał po Sonyę jak obiecał. Pomógł złożyć namiot i mogli wracać do rezerwatu. Sam pożegnała się i podziękowała, po czym chciała odejść. 
- Nie wygłupiaj się, odwieziemy cię - powiedział z szerokim uśmiechem Shane.
Dziewczyna nie zaprzeczała, wrzuciła torbę na tylne siedzenie. 
- To narazie Noah - zawołał Hunter udając, że chce już wsiąść do samochodu.
- Aleś ty zabawny - odpowiedział Wolf i usiadł na tylnym siedzeniu auta. 
Sonya i Shane pożegnali się z Paulem, który po chwili wsiadł do Belli i odjechał. Wtedy obok nich pojawił się nagle Ethan. Chłopak miał spocone włosy i palił papierosa. Czuć było od niego alkohol i widać, że powieki już mu ciążyły. Sam patrzyła na niego z niesmakiem, a Shane wyglądał, jakby chciał go rozszarpać. 
- Brian narzygał mi do auta - powiedział niewzruszony. 
Nastała cisza, którą po chwili przerwał Shane.
- Cudownie stary, opowiadaj tą historię częściej - odpowiedział i otworzył Sonyi drzwi.
Ta od razu wsiadła, a Noah przysunął głowę do okna, by lepiej słyszeć dalszą rozmowę.
- Wsiadaj Sam, jedziemy - rzucił na odchodne, a dziewczyna zajęła miejsce obok Noah.
Chłopak odpalił silnik, kiedy Ethan obszedł samochód i oparł się o otwarte okno swojego brata.
- Stary, nie rób mi tego - wybąkał ledwo dosłyszalnie. - Jesteśmy przecież braćmi, co nie?
Shane napiął wszystkie mięśnie i zacisnął dłonie na kierownicy. Sonya uspokoiła go kładąc mu rękę na ramieniu.
- Wsiadaj - wysyczał.
Noah szybko przesunął mnie, żeby Ethan usiadł obok niego, a nie obok niej, za co była mu okropnie wdzięczna. Chłopak rzucił papierosa na ulicę i niezdarnie wpakował się na siedzenie.
Jechali w ciszy. Po tym jak Sam podała swój adres nikt się nie odzywał. Po kilku minutach byli już pod jej domem.
- Dziękuję za podwiezienie - powiedziała Sam i wysiadła z samochodu.
- Oby do następnego razu - uśmiechnęła się Sonya. 
- Na pewno - zawołał Noah i puścił dziewczynie oczko. 
Odjechali, a Samantha odprowadziła samochód wzrokiem. Miała taką samą nadzieję na kolejne spotkanie jak Noah. Westchnęła i zaczęła iść w stronę domu. Pod drzwiami stał jej ojciec i uśmiechał się do niej szeroko. 
- Widzę, że już masz nowych znajomych. Cieszę się, że będziesz kogoś znała w szkole - powiedział gdy tylko stanęła obok i otworzył drzwi.
- Z tego co wiem tylko jeden chodzi do szkoły i ma szesnaście lat - rzuciła gdy wchodzili do środka. 
- Lepsze to niż nic - uśmiechnął się pocieszająco. - Jak było?
- Tato, jestem zmęczona. Możemy porozmawiać jutro, jak usiądziemy do tych mebli? Chcę iść spać - powiedziała udając ziewanie.
Ojciec uśmiechnął się w odpowiedzi, a ta od razu poszła do pokoju. Wcale nie miała zamiaru iść spać. Nie dziś i nie teraz. Miała pewną rzecz do zrobienia. W tej chwili najistotniejszą. Zapaliła światło w pokoju i usiadła na łóżku. Wyjęła z torby książkę. Jeszcze raz przyjrzała się okładce. Poczuła dziwne mrowienie i przeszły ją ciarki. Naprawdę Sam? Naprawdę boisz się książki?
Otworzyła na pierwszej stronie i zaczęła czytać. "Opowieść o wodzu, który stał się Patronem..."


__________________________________________

Kolejny rozdział, jak się podoba?
Dajcie znać, czy odpowiada wam taka długość, czy wolicie dłuższe (albo krótsze).
Oczywiście śmiało wytykajcie mi błędy, uwagi mogą mi bardzo pomóc w dalszym pisaniu :)

1 komentarz:

  1. Rozdział stosunkowo długi, ale też ciekawy. Fajnie, że poprzez imprezę kulturową nieco nakreśliłaś nam postacie. ;) Sporo ich się pojawiło, więc raczej wszystkich nie spamiętam zbyt szybko. xD
    Widać, że ta książka ma jakieś znaczenie, skoro Sonya i inni tak zareagowali na pytanie. Jestem ciekawa, co tam wymyśliłaś w związku z nią jaką otoczkę stworzyłaś wokół naszej bohaterki. :D
    Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń