niedziela, 7 sierpnia 2016

1. Witamy w Madras
Słońce raziło w oczy, a gorąc i ciężkie powietrze już zaczęło denerwować Sam. Wiedziała jaka pogoda panuje w Oregon, ale nie sądziła, że tak źle będzie to znosić. Żegnajcie mżawki i rześkie powietrze!
Siedziała na trawie przed wejściem na lotnisko i obserwowała okolicę. Tak jak podejrzewała nie było tu nic. Piach i małe miasteczko, które można by porównać bardziej do wsi. Zrezygnowana wyciągnęła telefon chcąc napisać do Chrisa, swojego chłopaka, ale telefon był już rozładowany. Zaklęła pod nosem i spojrzała na ojca. Chodził w kółko i rozmawiał przez telefon. Gdyby nie był jej ojcem, teraz by się pewnie wykłócał. Ale był jej ojcem, spokojnym, opanowanym i rozważnym, a przede wszystkim uważającym na słowa. Nigdy nie widziała go zdenerwowanego, krzyczącego. Był oazą spokoju, której nie rozumiała i która tak bardzo ją irytowała.
- Rozumiem pana, ale siedzę z córką na lotnisku i nie mamy żadnego transportu.. - mówił spokojnym tonem. - Tak, tak, wiem, że to małe miasteczko i moglibyśmy pójść pieszo, jednak mamy dużo bagaży i.. No dobrze, dobrze. Dziękuję, będziemy czekać.
Rozłączył się i podszedł do córki. Uśmiechnął się przepraszająco i usiadł obok niej. Westchnął i położył jej rękę na ramieniu.
- Przepraszam za to. Facet z którym się umówiłem ma jakąś sprawę do załatwienia. Przyjedzie zaraz po nas jego syn, akurat poznasz pierwszego kolegę - powiedział głosem pełnym otuchy. 
- Wszystko jedno. Chcę tylko wziąć prysznic i zadzwonić do Chrisa.
- Kazałem zamontować modem, także spokojnie, internet będzie.
- Myślałam, że to oczywiste - rzuciła z przekąsem.
Mark westchnął i spuścił głowę. Starał się jak mógł, ale przez zachowanie córki miał coraz większe wyrzuty sumienia. Sam zauważyła jego przygnębioną minę i zrobiło jej się głupio. Nie chciała sprawić mu przykrości, ale jej niezadowolenie było zbyt duże, by je ukryć. Wymusiła jednak uśmiech i lekko szturchnęła ojca ramieniem. 
- Hej, może nie będzie tu aż tak źle.
Ojciec spojrzał na nią i odwzajemnił uśmiech, choć ani trochę nie uwierzył w nagły przypływ optymizmu swojej córki. Był jednak na to przygotowany, musiał być. To były jego decyzje i jego czyny, musiał więc brać odpowiedzialność za wszystko. Szczególnie za samopoczucie Samanthy.
Nie czekali długo, zwłaszcza, że sama podróż z jednego końca miasta na drugi nie mogła trwać dłużej niż dwadzieścia minut. Rowerem.
- Witamy w Madras, panie Thunder!
Z zielonego pick-upa wyszedł szczupły, wysoki chłopak. Był mniej więcej w wieku Sam, choć postarzał go kilkudniowy zarost na twarzy pełnej piegów. 
Mark wstał i podał nieznajomemu rękę. Ten wyszczerzył się do niego, uwydatniając kurze łapki w kącikach małych, piwnych oczu.
- Tom Berks, miło pana poznać.
- Mark Thunder, a to moja córka, Samantha.
- Sam - poprawiła dziewczyna wstając i witając się z chłopakiem. - Nie lubię tego imienia.
- W porządku, Sam - powiedział wesoło Tom i zaczął wrzucać bagaże na skrzynię pick-upa.
Mark szybko podszedł do swoich walizek i sam je układał. No tak, był zbyt uprzejmy by zwrócić uwagę i poprosić o łagodniejsze traktowanie jego rzeczy. Sam to nie interesowało, im szybciej je koleś wrzuci, tym szybciej znajdzie się w nowym domu. 
- Zapraszam więc - rzucił chłopak i wsiadł do auta.
- Jak widać tu nie znają zasady otwierania drzwi kobietom - wycedziła cicho do ojca Sam. 
- To gdzie kupił pan dom? - zapytał Tom, gdy wcisnęli się na miejsca obok niego.
- Tracie Street, 196.
- No tak, dom starego Louisa. Podobno sporo za niego chciał. Sto czterdzieści patyków, sto pięćdziesiąt?
- Sto trzydzieści, sam zszedł z ceny.
- Musiał mu się pan naprawdę spodobać - zaśmiał się Tom i odjechał.
Sam była zdziwiona zachowaniem nowo poznanego chłopaka. Człowieku, jak można razić tak przesadną radością? Zaczęła się zastanawiać, czy on kiedykolwiek przestaje się uśmiechać. Wyglądał jakby dostał szczękościsku. I w ogóle jak człowiek żyjący w takim miejscu mógł być tak zadowolony? Mroziła go mimowolnie wzrokiem i doszło do niej, że zaczęła wariować. Może była najzwyczajniej w świecie zazdrosna, bo ją ogarniał jedynie żal i irytująca bezsilność. I strach. Strach przed tym co ją czeka. 
Widok jej nowego domu trochę polepszył jej nastrój. Wbrew jej obawom, budynek był bardzo ładny. Jednopiętrowy, z dużym podjazdem i zadbanym, kolorowym ogrodem, a także stojącą skrzynką pocztową, które zawsze jej się podobały w amerykańskich filmach.
Tom wraz z Markiem wyciągnęli wszystkie bagaże i zanieśli pod drzwi. Wtedy ojciec Sam wyciągnął portfel i chciał wręczyć pieniądze chłopakowi za fatygę i benzynę. Ten tylko zaśmiał się i gestem dłoni kazał schować banknot.
- Wystarczy mi zaliczenie historii - oznajmił i wrócił do swojego samochodu. - Do zobaczenia w szkole, Sam! - zawołał na pożegnanie i odjechał.
Odprowadziła zielony samochód wzrokiem i spojrzałam na białe, drewniane drzwi frontowe i modliła się, żeby nie okazały się wejściem do piekieł. Spojrzała na ojca, który podnosił każdą doniczkę stojącą przy wejściu. Zanim zdążyła zapytać, co robi, podniósł z ziemi dwa pęki kluczy.
- Ci Amerykanie - westchnął z uśmiechem Mark.
Sam złapała za swoje dwie walizki, a ojciec wpuścił ją do środka. W przedpokoju pachniało kwiatami, które zdobiły większość parapetów. Sam zdjęła buty i weszła wgłąb domu. Salon był niewielki, ale przytulny. Duża, czarna rogówka zwrócona była w stronę wielkiego telewizora przymocowanego na ścianie. Zaraz obok jadalnia i kuchnia - nowoczesna i przestronna. Samantha spodziewała się starych mebli i urządzeń, dlatego pozytywnie się zaskoczyła. Ojciec od razu zauważył zadowolenie na jej twarzy, wiedział, że to pomieszczenie miało być jej królestwem.
- Co prawda nie ma zmywarki, ale już zamówiłem - powiedział niepewnie.
- Jest super - odpowiedziała wesoło. - Gdzie jest mój pokój? 
- Są trzy sypialnie, z samymi łóżkami i szafami jak na razie. Stwierdziłem, że powinniśmy wybrać się na zakupy i sami urządzić sobie swoje sypialnie. 
I bardzo dobrze stwierdziłeś, pomyślała Sam czując się coraz bardziej rozluźniona. Uśmiechnęła się i poszła zwiedzać dalej. Dwie łazienki, cudownie. Przejrzała wszystkie pokoje i zatrzymała się w ostatnim. Duży, jasny, z przestronną szafą i wyjściem na taras i ogród z tyłu domu.
- Widzę, że już wybrałaś - usłyszała za plecami wesoły ton ojca.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się przytakując głową. Odwróciła się i wyszła na taras a Mark poszedł za nią. Ogród był piękny. Na tarasie stał już gotowy grill i stół z krzesłami, a także dwa leżaki. Samantha od razu położyła się na jednym z nich i zamknęła oczy. Pierwszy raz od miesięcy poczuła się pewniej tego miejsca. Otworzyła oczy i spojrzała wesoło na ojca. Ten poszperał chwilę w kieszeni spodni i rzucił na jej nogi pęk kluczy. Dziewczyna uniosła go i zauważyła przywieszony do nich brelok ze zdjęciem jej rodziców. 
- Dziękuję tato.
- Witaj w domu Sammy.

Nie rozkoszowali się nowym domem za długo. Samantha podłączyła telefon do ładowarki, kiedy ojciec kazał jej się zbierać. Szli rozglądając się po okolicy i obserwując miejscowych. Większość serdecznie się uśmiechała i witała, co dodawało im otuchy i pomagało zwalczyć stres związany z przeprowadzką do nieznanego miejsca, pełnego nieznanych twarzy i zwyczajów. Wyszli na główną ulicę i kierowali się na południe.
- Gdzie właściwie idziemy? - zapytała Sam.
- Zobaczysz - odpowiedział tajemniczo Mark.
Szli z dwadzieścia minut i Samantha miała wrażenie, że już wychodzą poza granice miasta, ale nie chciała się odzywać i ufnie szła za ojcem. W pewnym momencie Mark przystanął. Sam spojrzała na miejsce obok, którego stanęli i ujrzała mnóstwo aut otaczających niewielki w budynek na którym widniał napis "Gary Gruner Chevrolet Buick GMC" i już wiedziała o co chodzi. Uśmiechnęła się pod nosem i weszła na posiadłość zaraz za Markiem.
Przed budynkiem siedziało dwóch starszych mężczyzn. Jeden miał gęste, blond włosy zaczesane do tyłu i jasne, niebieskie oczy, a na sobie czarną polówkę z logiem salonu. Grał on w karty z Indianinem osłoniętym bordowym pledem. Gdy tylko nas zauważyli, od razu wstali rozweseleni.
- Pan Thunder?
- Tak, to ja. Dzień dobry panom. 
- Dobry, dobry! Will, a to mój Indiański przyjaciel, Paul.
Uścisnęli sobie dłonie, a Sam miała wrażenie, że ojciec zamiast odebrać samochody, odbierze temu Indianinowi kilka godzin z życia na rzecz prywatnego wywiadu. Obserwowała ich, ale nie słuchała. Wdali się w męską dyskusję o samochodach, której i tak by nie zrozumiała. Odeszła więc i zaczęła oglądać stojące na ogromnym parkingu samochody. Większość z nich była nowa i bardzo zadbana. Z tego co słyszała, w Stanach dbało się o auta jak o własne dzieci. Właśnie się to potwierdziło. Była pewna, że niektóre z nich były używane i przejeździły kilkanaście wiosen, a wyglądały jakby dopiero co wyszły z fabryki. Szła wzdłuż rzędów i szukała czegoś co wpadnie jej w oko. Ciągle mijała pick-upy i terenówki, ale w końcu trafiła na coś innego, coś co pasowało do niej w stu procentach. 
- Podoba ci się? - usłyszała głos ojca za plecami.
- Jest boski! Przypomina mi Impalę z sześćdziesiątego siódmego z Supernatural! - zachwycała się. 
- No Mark, masz farta. Córka ma dobry gust! - zawołał właściciel salonu i szturchnął Thundera w plecy.
Mężczyzna nie przyzwyczajony do takich bezpośrednich i luźnych zachowań, odsunął się minimalnie i uśmiechnął nerwowo. 
- To nie Impala, ale też niezłe cacko. Chevelle z siedemdziesiątego - odezwał się Indianin klepiąc samochód w maskę.
- Jak Mark, zainteresowany? - zapytał drugi. 
Sam spojrzała na ojca pełna nadziei. Stanęła przy aucie i prawie się do niego przytuliła, błagając ojca wzrokiem. Ten zaśmiał się pokręcił głową. Podrapał się po głowie i oparł ręce o biodra.
- Bardzo przekracza nasz ustalony budżet? - zapytał sprzedawcę.
- Za tak dobry i rzadko spotykany kobiecy gust pana córki zjadę trochę z ceny i nie przekroczy wcale - wyszczerzył się i puścił oczko do Samanthy. 
Mark spojrzał jeszcze raz na samochód i na córkę, po czym wzruszył ramionami.
- Niech będzie. Jakoś przeżyję fakt, że moja córka będzie jeździć lepszym wozem ode mnie. 
- Dziękuję, dziękuję! - zawołała dziewczyna i podbiegła do ojca rzucając mu się na szyję.
Mark nie pamiętał, kiedy ostatni raz uszczęśliwił tak córkę, kiedy ostatni raz się do niego przytuliła i dziękowała. 
- No już, już. Cieszę się, że jesteś zadowolona. Posiedź tu teraz ze swoim nowym dzieckiem, a ja pójdę z panem Tenderem popłakać nad pieniędzmi. 
- Kto będzie płakał, ten będzie płakał - zaśmiał się głośno starszy mężczyzna i udał się z Markiem w stronę budynku. 
Sam wróciła do swojego auta i jeszcze raz zaczęła go oglądać. Był cudowny. 
- I jak go nazwiesz? - zapytał wesoło Paul.
Dziewczyna już zdążyła zapomnieć, że Indianin stoi tuż obok.
- Nazwać? - zapytała zdziwiona.
- Co wy, w tej Anglii nie nadajecie imion swoim bestyjkom? - zapytał ochrypłym głosem, a dziewczyna pokręciła głową. - Cóż, teraz jesteś w Ameryce dziecinko. Auto jak dziecko, potrzebuje troski i imienia - uśmiechnął się wesoło i wskazał na auto stojące nieopodal. - Tam jest moja Bella.
Sam podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła starą, brązową furgonetkę. Bardziej pasowałaby Helga, pomyślała i zaśmiała się w duszy. 
- Cass.. Nazwę go Cass - powiedziała z dumą. 
- Cóż, podziwiam twój fanatyzm do tego serialu, ale.. - odparł zdziwiony mężczyzna, ale ta szybko mu przerwała.
- Jestem dziewczyną z Anglii, a to m-ó-j mały chłopiec i nazwę go Cass - powiedziała stanowczo, ale z uśmiechem.
Inianin pokiwał głową ze zrozumieniem i odwzajemnił uśmiech. 
- No dobrze, niech będzie i Cass - wzruszył ramionami i odszedł do swojego wozu.
Dziewczyna stała przy aucie nie mogąc oderwać od niego wzroku i czekała na ojca. Wiedziała, że to może trochę potrwać, ale była gotowa spędzić tu nawet godzinę. Radość z późniejszej przejażdżki tak wspaniałym autem będzie jeszcze większa. Okrążała go i przyglądała się uważniej. Czarny lakier wydawał się nienaruszony, tak samo jak i ciemna tapicerka. Żadnej rysy, zarwania, czegokolwiek.
W pewnym momencie usłyszała krzyki i żęchot starego samochodu. Podniosła wzrok i zobaczyła dużego pick-upa, z pięcioma mężczyznami na skrzyni. Auto zatrzymało się obok Belli Paula i wszyscy zeskoczyli na ziemię, witając się z mężczyzną. 
Sam przyglądała się im. Była to grupka chłopaków, którzy najprawdopodobniej byli z rezerwatu Warm Springs. Mieli po dwadzieścia, trzydzieści lat. 
- I jak polowanie chłopcy? - zawołał radośnie Indianin wyciągając do nich ramiona i zaglądając do skrzyni.
- Shane jak zwykle nie dał się popisać innym - odpowiedział jeden z nich, klepiąc drugiego w ramię.
- Bez przesady. Kilka łysek i jeden lis to nic wielkiego - wtrącił ten drugi.
- Zwłaszcza kiedy reszta ma po jednym piżmaku, albo oposie.
- Zobaczysz Hunter, jeszcze dopadnę kuguara, albo niedźwiedzia.
- Ta, o ile dostaniesz pozwolenie.
- Hej, a to kto?
Samantha tak zapatrzyła się i wsłuchała w rozmowę nieznajomych, że nie zauważyła, kiedy na nią spojrzeli. Ta szybko odwróciła się do nich plecami i wróciła do oglądania Chevroleta. Tamci znowu zaczęli rozmawiać, ale tak cicho, że dziewczyna nie była w stanie wyłapać żadnego słowa. Poczuła wstyd, bo nigdy wcześniej nie przypatrywała się nikomu w tak bezczelny sposób. Zakłopotana, chciała wejść do budynku, by odnaleźć ojca, ale wtedy jeden z nieznajomych zaczął iść w jej stronę. Zaczesała włosy do tyłu i z fałszywą uwagą oglądała swój samochód.
- Cześć - powiedział wesoło chłopak stojąc przy drugim końcu auta. 
Sam podniosła głowę i zobaczyła wysokiego, umięśnionego Inianina. Chłopak miał lśniące, czarne włosy i ciemne oczy. 
- Cześć - wybąkała niepewnie.
- Jestem Shane.
- Sam - odwzajemniła uśmiech.
- Z jakiego plemienia jesteś? - zapytał od razu. 
- Z żadnego - wypaliła i zauważyła zdezorientowaną minę chłopaka. - Znaczy.. moja mama pochodziła z plemienia Pajutów - dodała szybko.
- Rozumiem. Szczerze? Twój akcent nie przypomina Oregon, ani Idaho. a tym bardziej Nevadę. 
Sam chwilę się zastanawiała i przypomniała sobie historie ojca. W tych właśnie stanach były największe rezerwaty Pajutów. Dzięki tato, właśnie uratowałeś mnie od upokorzenia się przez ignorancję własnych korzeni, pomyślała.
- Właściwie to urodziłam się w Anglii. To mój pierwszy dzień po tej stronie globu - wyjaśniła z uśmiechem, a chłopak odwzajemnił gest.
Stali tak chwilę, a kiedy Shane chciał coś powiedzieć, zawołał go Paul. 
- Rusz się Shane, bo z twoich zdobyczy zostanie sama zgnilizna! - krzyknął i wsiadł do swojej furgonetki, a Sam poczuła obrzydzenie.
Chłopak odwrócił się w jego stronę i machnął ręką. Zwrócił się do Samanthy i podał jej rękę.
- Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że ci się tu spodoba - pożegnał się i odszedł.
- Mówiłem, że to nie ona, głupku - rzucił do niego jeden z towarzyszy siedzących już na pick-upie. 
Nie ona? Sam nie wiedziała co to miało niby znaczyć, ale udała, że puściła to mimo uszu. Może zobaczył jej czarne włosy z daleka i pomylił ją z ich znajomą z rezerwatu. To możliwe. Samantha nie przypominała Indianki jako takiej. Miała co prawda miedzianą karnację, ciemne oczy  i długie, proste kruczoczarne włosy, ale rysy jej twarzy zdradzały mieszankę genów. Przynajmniej tak myślała o sobie Sam, która zachowywała się tak, jakby bała się przyznać o swoim pochodzeniu. Jestem Angielką, a nie potomkinią czerwonych ludzi spod tipi, powtarzała za każdym razem, gdy ktoś nazywał ją Indianką. Gdy skończyła szesnaście lat zaczęła się malować i kręcić włosy lokówką. Od tamtej pory bardziej przypominała Włoszkę, a jej to w zupełności odpowiadało. 
- W drogę - usłyszała westchnięcie ojca. 
Odwróciła się w jego stronę i zobaczyła jak bawi się kluczykami w dłoniach. Uśmiechnął się do niej i rzucił jej jeden. 
- Jedziesz zaraz za mną i żadnych wariactw - uprzedził i odszedł. 
Właśnie, samochód ojca. 
- A ty jakie sobie kupiłeś? - zapytała, choć już zauważyła, jak Mark wsiada do srebrnej, eleganckiej jak dla niej, wersji terenówki.
Tak, właśnie takiego auta się po nim spodziewała. Potrzebował na pewno solidnego auta, wiedząc jaki krajobraz nas otacza. Był jednak typowym facetem z krawatem i drogim zegarkiem, więc musiał mieć też coś co się dobrze prezentowało. 
Sam uśmiechnęła się, wsiadła do swojego Chevelle i powoli ruszyła za swoim ojcem.

Kiedy wrócili do domu, Mark poszedł na zakupy, a Sam od razu poszła do pokoju i prawie, że rzuciła się na telefon. Zalogowała się na Skype i zadzwoniła do Chrisa.
- Hej piękna, a co to za uśmiech? - usłyszała od razu, gdy na wyświetlaczu zobaczyła tak dobrze znaną jej twarz.
- Ojciec kupił mi samochód. Chevrloet Chevelle z siedemdziesiątego. Dla mnie to kopia Impali - chłopak oczywiście zaśmiał się, bo bez problemu mógł wymienić milion różnic obu aut, ale nie chciał niszczyć euforii Samanthy.
- A jak reszta? Dom, ludzie? - zapytał.
- Zadupie. Kilkanaście domów pośrodku pustyni otoczonej górami. Ludzie raczej w porządku, są sympatyczni.
- Ktoś już próbował mi cię zabrać? - zapytał rozbawiony.
- Nawet jakby próbował, to nigdy by mu się to nie udało. Ale poznaliśmy dziś dwóch Indian.
- Niech zgadnę, twój ojciec tak zasypiał ich pytaniami, że szybko zwiali?
- Nie, o dziwo był dość spokojny. Myślałam, że będzie szalał, ale najwyraźniej oszczędza siły na wizytę w rezerwacie.
Porozmawiali jeszcze chwilę, kiedy Chris ziewnął i powiedział, że musi już iść spać.
- O tej godzinie? 
- Skarbie, u mnie jest już po północy - uśmiechnął się.
- No tak, racja - odpowiedziała smutno. - Jakiś czas temu o tej godzinie to dopiero zaczynaliśmy żyć. 
- Tak, ale nie dzień przed moimi treningami. Śpij dobrze, kocham cię - posłał jej szybkiego całusa i się rozłączył. 
Sam spojrzała na zegarek. Była dopiero szesnasta i nie miała zielonego pojęcia co ma robić. Dopiero następnego dnia miała usiąść z ojcem przy komputerze i zamówić jakieś meble, a później do pobliskiego sklepu po dekoracje i dodatki. 
- Sammy, jesteś głodna? - usłyszała ojca i trzaśnięcie drzwiami. 
Weszła do salonu i zobaczyła jak Mark kładzie w kuchni dwie duże, pełne torby.
- Nie, dzięki - odpowiedziała łagodnie. - Mogę iść się przejść i rozejrzeć po okolicy? 
Thunder spojrzał na nią niepewnie. Samantha już wiedziała co oznacza to spojrzenie.
- Mam osiemnaście lat, przecież nie będziesz mnie tu oprowadzał trzymając za rękę. Poza tym, jak sam mówiłeś, wybrałeś miasto, w którym jest zerowy poziom przestępczości. - ojciec nadal nie wydawał się przekonany. - Może poznam jakieś nowe koleżanki, żeby nie być w poniedziałek szkolnym odludkiem - dodała, wiedząc, że to zmiękczy jego serce.
W końcu ostatnie czego chciał, to ,żeby Sam czuła się wyobcowana w miejscu, które sam wybrał jej jako nowy dom. 
- Eh, no dobrze. Ale wróć przed dwudziestą, dobrze? Wystarczy ci tyle czasu na pierwszy dzień. I weź telefon - odpowiedział proszącym tonem.
- Wezmę, ale nie licz, że będę zdawała relację z każdego minionego domu - zaśmiała się by rozładować atmosferę i wróciła do pokoju po komórkę.
- W zeszłym roku otworzyli niedaleko skatepark. Z tego co słyszałem dużo dzieciaków tam siedzi - powiedział Mark, gdy Samantha zakładała buty.
- Tato, tutaj do wszystkiego jest niedaleko - rzuciła i wyszła na zewnątrz.
Okolica była cicha, spokojna. Właściwie to zbyt spokojna i świeciła pustkami. Sam ciężko było kogokolwiek spotkać, by spytać o drogę. Musiała wchodzić do sklepów i prosić o wskazówki. Każdy był uprzejmy i dawał wskazówki, ale każdy też witał ją powitaniem Indian, przez co jej uśmiech przypominał raczej grymas.
W końcu dotarła na miejsce. Skatepark nie był duży, ale i tak niezły jak na tak małą mieścinę. Ojciec miał rację, siedziało tam mnóstwo nastolatków. Przy samym wejściu leżała sterta plecaków i toreb. Sam zrozumiała, że po szkole właśnie tu spotykają się nastolatki. A raczej elita nastolatków. Dziewczyna od razu rozpoznała stereotypową grupę najpopularniejszych ludzi w szkole. Ładne dziewczyny o ciałach modelek i przystojni, napakowani chłopy w bejsbolówkach z logiem szkoły, białym bawołem. Obrazek jak z filmu i Sam od razu poczuła, że raczej nie dogada się z tymi ludźmi. Ale na odwrót było już za późno, bo przykuła uwagę nastolatków. Dziewczyny przeszywały ją wrednym i zazdrosnym spojrzeniem. Fakt, mimo, że były zadbane, to nadal ciuchy jakie miała na sobie Sam, one traktowały jako najlepszy strój, które zakładały na wyjścia i dyskoteki. Wtedy Thunder zrozumiała, że nie jest już w Liverpoolu i żeby się nie wyróżniać, musi zmienić garderobę.
Odwróciła się na pięcie i chciała odejść szybkim krokiem, kiedy poczuła jak coś na nią wpada. Straciła równowagę i upadła na asfalt. Syknęła z bólu i z wściekłości. Dobrze ci idzie nie wyróżnianie się, powiedziała sobie w myślach.
- Nic ci nie jest?! - usłyszała nad sobą przerażony głos. 
Ktoś złapał ją za ramiona i lekko podniósł. Dziewczyna jednak zsunęła się i usiadła skrzyżnie chowając twarz w dłoniach, powstrzymując się od wymiotów. Zrobiło się jej gorąco i kręciło w głowie. 
- Jest ok - wysapała cicho. 
Podniosła wzrok i zobaczyła długowłosego blondyna w za dużej bluzie i fullcapie. Na oko miał z piętnaście, szesnaście lat. Patrzył na nią z przerażeniem. Miał dziecinną, przyjazną twarz i duże, jasne oczy.
- Naprawdę, już mi lepiej - uśmiechnęła się i nie kłamała. 
Chłopak nie ukrywał ulgi.
- Richie - przedstawił się i podał jej rękę i pomógł wstać.
- Sam - odpowiedziała i otrzepała ubrania.
Zaczęła badać ciuchy i skórę w poszukiwaniu zadrapań. Gdyby wróciła z choć jedną, małą ranką, ojciec zacząłby świrować.
- Nie jesteś stąd - stwierdził przyglądając się jej.
- Nie z Liverpoolu.
- Z Anglii? - Sam przytaknęła. - Su-uper. 
Thunder spojrzała na niego badawczo. Był niski i uroczy. Jak młody dzieciak z sąsiedztwa.
Złapał za deskorolkę i spojrzał, czy nie ma żadnych uszkodzeń. 
- Cała? - zapytała przyjaźnie.
- Cała. Mam nadzieję, że ty też.
- Tak, wszystko dobrze.
Stali chwilę w milczeniu, kiedy Sam usłyszała za sobą czyjeś kroki. Richie spojrzał w tamtym kierunku i od razu spochmurniał. Dziewczyna zdziwiła się i odwróciła. W jej stronę szedł jeden z napakowanym baseballistów. Był wysokim, przystojnym blondynem. Sam od razu stwierdziła, że za duże mięśnie ewidentnie go szpecą. Ale co kto lubi. 
- Hej, mam nadzieję, że mój braciszek nic ci nie zrobił - podszedł wyszczerzony i poczochrał Richiemu włosy. - Jestem Brian - dodał wyciągając przed siebie dłoń.
- Sam - ujęła jego rękę z zaciśniętymi zębami. 
Nie wiedziała, czy chłopak naprawdę ma tyle siły, czy specjalnie ścisnął tak mocno. Udała naturalne rozglądanie się, żeby mięśniak nie widział wyrazu bólu na jej twarzy. Wtedy zauważyła, że większość zgromadzonych nastolatków ich obserwuje i poczuła się niezręcznie. Jakaś obca dziewczyna śmie rozmawiać z zapewne największym ciachem Madras. Sam przeczuwałała, że za szybko to tu przyjaźni nie zawrze.
- Zgubiłaś się? - zapytał Brian, świecąc rządem jasnych, białych zębów. 
- Nie, właściwie to... 
- Brian! W mordę, zobacz kto się zjawił! - przerwał jej krzyk jakiegoś chłopaka ze skateparku. 
Wszyscy odwrócili się i skierowali spojrzenia na nadjeżdżający samochód. Był to stary Mercedes w cabrio. Nagle tłum wstał i zaczął gwiżdżeć i krzyczeć radośnie, a Sam nie miała zielonego pojęcia co się właśnie dzieje. Zachowywali się jak fani jakiegoś rapera po jego wejściu na scenę.
Wtedy samochód zaparkował tuż obok Sam Briana i Richiego. Wyszedł z niego szczupły, niezbyt wysoki brunet o ciemnej karnacji. Miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, a w ustach papierosa. Wyglądał na typowego pozera i Samantha już wiedziała, że go nie polubi. Chłopak uśmiechał się wesoło i szczerzył zęby.
- Ale mi was brakowało - westchnął głośno i spojrzał na Sam. 
- Ethan Hunter, we własnej osobie! - krzyknął Brian i wyminął Sam podchodząc do nowego przybysza.
Chłopak zdjął okulary i objął blondyna, klepiąc go po plecach.
- Tak stary, to ja. Jeszcze żyję - zawołał wesoło.
Rozejrzał się i rzucił filtr od papierosa na ziemię. Znowu spojrzał na Samanthę, a potem na Briana. 
- Nowa koleżanka? - zaśmiał się. 
Brian spojrzał na Sam i chciał coś powiedzieć, ale ta mu przerwała.
- Ja.. już lepiej sobie pójdę - wybąkała i odwróciła się do Richiego, jedynej osoby, która mimo drobnego wypadku, zrobiła na niej najmilsze wrażenie. - A ty młody uważaj następnym razem - uśmiechnęła się do niego wesoło i odeszła szybkim krokiem. 
Nikt za nią nie szedł, nikt jej nie wołał, ale mimo wszystko czuła na sobie spojrzenia wszystkich, zwłaszcza, że nikt się nie odzywał. Krótką ciszę przerwał jednak pisk dziewczyn, które wołały wesoło i zalotnie imię Ethana. Bożyszcze tłumu, stwierdziła pogardliwie Sam. Tak, zdecydowanie nie polubi Ethana Huntera. 

____________________________________________
Krótko i dużo gadania. 
Wszystko rozwinie się z czasem.
I promise.

4 komentarze:

  1. zajmuję tutaj miejsce!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypadek sprawił, że trafiłam na Twego bloga i o to jestem.
    Historie czyta się przyjemnie i naprawdę ciekawie.
    Lubię przygodę połączoną z odrobiną fantastyki, kryminału.
    U ciebie znajduje wszystko!
    Naprawdę i wiele więcej.
    Również podobają mi się Twoi bohaterowie.
    Na razie za wiele nie mogę o nich powiedzieć, gdyż to dopiero początek.
    Poczekam jak opowiadanie się rozwinie a z pewnością będziesz mogła liczyć na bardziej zawiły komentarz.
    pozdrawiam mocno!

    [www.pokochac-lotra.blogspot.com
    autorska-strefa.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogłoby się wydawać, że historia jakich wiele. Młoda dziewczyna opuszcza swój kraj, wyjeżdża na koniec świata, zaczyna nowe życie. Ale podoba mi się motyw lekko fantastyczny, który tutaj będzie wpleciony. Tak sądzę po zapowiedzi. :)
    Prolog i rozdział pierwszy spodobały mi się na tyle, że na pewno zostanę na dłużej. ;) Zaraz wezmę się też za drugi rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. W Oregonie! Ewentualnie w stanie Oregon.
    "Zaklęła pod nosem i spojrzała na ojca. Chodził w kółko i rozmawiał przez telefon. Gdyby nie był jej ojcem, teraz by się pewnie wykłócał. Ale był jej ojcem, spokojnym, opanowanym i rozważnym, a przede wszystkim uważającym na słowa."
    Tak... wiemy, że jej ojciec to jej ojciec, po co trzy razy o tym przypominać?
    Nie używaj dywizu do zapisu dialogów. Jeśli to półpauza to czcionka zniekształca ja do rozmiarów dywizu. Półpauza, albo pauza do dialogów.
    "Przyjedzie zaraz po nas jego syn, akurat poznasz pierwszego kolegę - powiedział głosem pełnym otuchy." - szyk.

    Cholernie nie podoba mi się zachowanie Sam. Nie wiem, jakby robiła wielką łaskę, bo zdecydowała się na podróż. Mogła zostać a WB, nikt jej kazał ruszać za ojcem. Sama się na to zdecydowała i zapewne przemyślała ten wielki krok. Przynajmniej musiała o tym pomyśleć. Choć to główny charakter, nie przepadam za nią już. Zniechęciło mnie to, że robi z siebie ofiarę, choć to było jej decyzją, by przyjechać z tatą.
    Masz problem z poprawnym zapisem dialogów, abstrahując od tego, o czym wspomniałem powyżej.

    Przyznam otwarcie, że nieszczególnie podoba mi się rozwój tej historii. Wydaje mi się niedopracowana. Rozdziały wymagają większego nakładu pracy, a ich długość wcale nie polepsza sytuacji, bo powtarzasz masę głupot.

    Wybacz, ale rezygnuję.

    OdpowiedzUsuń